Cisza i Ogien. Rozdział I









Rozdział I
„Czuje, że znów będę się bać, mimo że ktoś daje mi znak.”
Coma - „Listopad”
 
D
zień rozpoczęcia szóstego już roku nauki w Hogwarcie nie należał do przyjemnych dla Draco Malfoya. Podczas trwania uczty w Wielkiej Sali czuł na sobie uważny wzrok Dumbledore’a. Miał wrażenie, że ten obserwuje każdy jego ruch. Albus Dumbledore jest wyjątkowo bystrym człowiekiem i wybitnym czarodziejem. Nie bez przyczyny Czarny Pan chce się go pozbyć. Jest jedyną przeszkodą, która dzieli GO od przejęcia Hogwartu. Kiedy Draco przystąpił do grona Śmierciożerców, Voldemort od razu postanowił sprawdzić, jak Lucjusz wychował swoją latorośl. Zbliżył nieludzką twarz do tej należącej do blondyna i szepnął mu jego pierwsze zadanie.
Draco nigdy nie lubił brzydkich ludzi, to też w obliczu tak bliskiej styczności z czymś, co nawet nie jest człowiekiem, poczuł mdłości, a kiedy dotarł do niego sens słów Voldemorta miał wrażenie, że jego nogi są z waty i na pewno nie utrzymają ciężkiego ciała dłużej, niż kolejną sekundę. Sekunda okazała się bardzo długa. Spojrzał na ojca, jego oczy niemal krzyczały „To mój syn!”. Oczy matki również krzyczały, ale w niemym proteście. Spojrzenie Lucjusza wygrało i w tamtym momencie chciał to zrobić nawet, jeśli tylko po to, by w końcu ojciec mógł być z niego dumny. Teraz nie był tego już taki pewny, bo kiedy tylko wszedł do Wielkiej Sali w jego głowie zrodziło się pytanie. Jak?  Na to nie umiał sobie odpowiedzieć.
            Na domiar złego, był jeszcze jeden problem, z jakim się zmagał całe lato i podróż Hogwart Express. Potter, Harry Potter, cudowne dziecko Gryffindoru, Wybraniec. Przez pięć lat nie potrafił znieść jego obecności, co zwykle kończyło się szkodami na ciele i na wszystkim wokoło. W jakimś sensie był to jego nieodłączny element życia, jak oddychanie. Tak, oddychał wojenkami z Potterem, ale ostatniego dnia piątego roku, właściwie nocy, stało się coś, co prawdopodobnie zmieni wszystko. Wojenki będą wojnami? Draco uważał, że powinien teraz znienawidzić Pottera, tak jak jeszcze nigdy go nie nienawidził, ale w rzeczywistości nie czuł nic. Ta pustka drażniła go bardziej niż świadomość, że niejako został wykorzystany i to przez swojego wroga numer jeden.
W pociągu Potter jakby na złość krążył ciągle kogoś szukając, bądź znalazłszy odbywał pogawędki z szukanym. Draco wpadł na niego kilkakrotnie, aż w końcu wyjątkowo wyprowadzony z równowagi, został w swoim przedziale do końca podróży. Wiedział, że objawem bohaterstwa to nie jest, ale zawsze był tchórzem. Miał tego świadomość, nie był przecież Gryfonem, żeby wystawiać się na wszelakie niebezpieczeństwa. 
            Z ulgą przyjął do wiadomości, że uczta dobiegła końca. Udał się, czym prędzej do swojego dormitorium i zasłonił swoje łóżko ciężkimi, zielonymi zasłonami ukrywając się w ten sposób przed ciekawskimi spojrzeniami innych Ślizgonów. Nikt nie śmie mu przeszkodzić. Jeśli ktoś potrzebował prywatności dostawał ją. Takie mieli zasady i Draco w tym momencie był niezmiernie wdzięczny tym, którzy je ustanowili. Z pokoju wspólnego dobiegały odgłosy zapewne czegoś w rodzaju imprezy. Draco zaczął się przez chwilę zastanawiać, co oni świętują. To, że Voldemort powstał, w co wątpił, bo wbrew pozorom nie każdy Ślizgon był zainteresowany przejściem na ciemną stronę. Czy może zwyczajnie nowy rok w Hogwarcie. Była to coroczna celebracja w domu Slytherinu, jednak tym razem Draco nie miał zamiaru w niej uczestniczyć. Musiał myśleć intensywnie, jeśli chciał sprostać zadaniu, jakie mu powierzono. Zawieść nie mógł, ponieważ w zwyczajnym, ludzkim odruchu chciał żyć.
Wyciągnął rękę przed siebie. W panującej wokół ciemności nie mógł jej zobaczyć, ale wzrok nie był mu potrzebny, by wiedzieć, co się na niej znajduje. Czuł, gdzie Mroczny Znak ma swój koniec. Każda krawędź zdawała się wypalać skórę piekącym, ostrym bólem. Naciągnął na rękę rękaw koszuli, tak jakby to miało w czymś pomóc. Nie wolno mu było narzekać w żadnym wypadku, bo kiedy takowa myśl przychodziła mu do głowy, widział twarz ojca. Przez całe życie był w niego ślepo zapatrzony, a ten z kolei zapatrzył się w Voldemorta. Było to niebezpieczne połączenie.
Zamknął oczy. Zacznie od jutra, bo przecież na pewno coś wymyśli. 

***
            Jutro okazało się niewiele lepsze od dnia poprzedniego. Draco obudził się w podłym humorze. Po wykąpaniu się i starannemu zadbaniu o wygląd, udał się na śniadanie. Nie było mu dane minąć wielu okien - minus zamieszkiwania lochów - ale widok przez te, które minął wystarczył mu, aby stwierdzić, że pogoda mimo wczesnego września nie dopisała. Burzowe chmury kłębiły się nad zamkiem, zapowiadając deszcz. Miał nieprzemożną ochotę zabrać swoją miotłę i polatać wokół terenu szkoły, ale natura uparła się popsuć mu szyki. Odrzucił, więc tę myśl tak szybko, jak się pojawiła.
W Wielkiej Sali było wyjątkowo tłoczno, zwykle z czasem ilość przychodzących na śniadanie się zmniejsza, ale posiłku pierwszego dnia nowego roku nikt, nigdy nie opuszczał. Tak się przynajmniej wydawało Draco. Miał zwyczaj omiatać pomieszczenia wzrokiem, kiedy tylko do nich wchodził, jakby szukał potencjalnego zagrożenia. I znalazł je. Nie było niespodzianką, że przy stole Gryffindoru. Na domiar złego „niebezpieczeństwo” spoglądało na niego soczyście zielonymi oczami. O czymkolwiek Potter myślał w tym momencie, musiał to robić wyjątkowo intensywnie, stwierdził Draco. Wzrok miał raczej nieobecny, ale nadal uparcie utkwiony w blondynie. Draco nakazał sobie spokój i rzucając mu pełne obrzydzenia spojrzenie i usiadł przy stole Slytherinu, gdzie jego współ-domownicy rozsiedli się już wygodnie. Potter odwrócił wzrok i utkwił go w swoim śniadaniu. Podziałało, stwierdził z satysfakcją Draco i sięgnął po tost. Jednak myśli o Harrym nie opuściły jego głowy, zaraz pojawiły się następne. Nie mógł zostawić tego w takim stanie, w jakim obecnie było. To, co zrobił mu przeklęty Potter, nie było jedynie złamaną kością jak do tej pory. Kości pod wpływem mikstur leczniczych pani Pomfrey zrastały się w kilka godzin, ale uszkodzona duma, nie naprawi się tak szybko. Przełknął kęs śniadanie i utkwiwszy wzrok w dzbanku z herbatą pozwolił myślą płynąć do zdarzeń z tamtej nocy.
-  …a ty, co o tym myślisz, Draco? - Malfoy zamrugał dwukrotnie zdając sobie sprawę, że jest szturchany w ramię, przez siedzącą obok Pansy. Spojrzał na dziewczynę, jej czujne spojrzenie utkwione w jego osobie sprawiło, że otrzeźwiał.
- Wybacz nie słuchałem, co mówiłaś? - Zwrócił się do Ślizgonki, wykręcając się lekko w jej stronę. Poczuł, że większość siedzących przy stole wbijała w niego wzrok. Zmarszczył brwi z irytacją.
- Draco, wszystko w porządku, jesteś jakiś nieobecny. - Pansy posłała współbiesiadnikom chłodne spojrzenie, by nie wtykali swoich ślizgońskich nosów tam, gdzie ich nie trzeba i wróciła do obserwowania blondyna.
- Yhmm… - mruknął w odpowiedzi. A kiedy dziewczyna spojrzała na jego lewą rękę, odruchowo pociągnął rękaw koszuli, mimo że Mroczny Znak wcale nie był widoczny i pokręcił przecząco głową na nieme pytanie w jej oczach. No tak, była ważniejsza sprawa niż zaprzątanie sobie głowy myślami o Potterze. Chociaż właściwie to przez cholernego Pottera musiał się teraz zajmować tą sprawą. Gdyby nie jego pieprzona, gryfońska odwaga już dawno byłby martwy, a Czarny Pan wystarczająco silny, by sam rozprawić się z Dumbledore’m. Jednak Chłopiec – Który – Nie – Ma – Zamiaru - Umrzeć nadal nie daje za wygraną i utrudnia życie Draco. To między innymi również przez niego, nigdy nie był doceniany przez ojca, bo Gryfon był lepszym szukającym, bo jego przeklęta, szlamowata przyjaciółka miała lepsze oceny, a gdyby pozwolił się łaskawie zabić nie byłoby jej w Hogwarcie. I w końcu odrzucenie jego ręki w dniu, kiedy się poznali, wybrał durnego Weasleya i tak pierwsze zadanie od ojca zostało nazwane porażką. To przez cholernego Pottera musiał znosić to, co ojciec fundował mu za przypisywanie kolejnym zadaniom miana porażki. A potem tak po prostu miał czelność zbliżyć się do niego, tak jak nigdy nie powinien był, tak jak nikomu do tej pory nie pozwolił. Był kurewsko wściekły także na siebie, bo Potter nawet przez moment nie użył siły, ale on mimo to nie zrobił nic, by przeszkodzić mu w tym, co robił i powstrzymać to szaleństwo.
- Draco! - Pensy zirytowana tym, że chłopak znowu jej nie słucha, szturchnęła go ponownie w ramie tyle, że mocniej. - Posłuchasz, co mam ci do powiedzenia? Bo jeśli nie, to odejdź od tego stołu, bo i tak nic nie jesz, a ludzie zaczynają się na ciebie podejrzliwie patrzeć.
Draco spojrzał na porzucony tost, tak naprawdę nie obchodziło go, co myślą o nim w tej chwili Ślizgoni, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie w obecnej sytuacji. Odsunął krzesło i nie zaszczycając nikogo spojrzeniem, wyszedł z Wielkiej Sali. Pozostawiając oburzoną Pansy przy stole. Zamykając drzwi odetchnął z ulgą, ale pozwolił sobie na rozluźnienie jedynie na minutę, bo zaraz drzwi otworzyły i zamknęły się ponownie, a na korytarzu znalazł się nikt inny, jak Chłopiec – Który – Zatruwa – Mu - Życie.
Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, poczym Draco odwrócił się na pięcie i ruszył bez słowa, ale za to z furią w oczach, w stronę klasy Eliksirów. Pieprzone eliksiry z Gryfonami. Zaklął w myślach, kiedy uzmysłowił sobie, że właśnie tą lekcję będą mieli razem. Nie ucieknie nawet, gdyby chciał. Przez chwilę rozważał rzucenie niewybaczalnego na Pottera. Pozbyłby się kłopotu raz na zawsze. Pomijając oczywiście fakt, że zostałby natychmiast wydalony z Hogwartu, a jak do cholery ma zabić dyrektora będąc w Azkabanie? I już zupełnie nie myśląc o tym, że Czarny Pan zapewne zrobiłby mu to samo, co on Potterowi, tyle tylko, że on przed śmiercią mocniej by cierpiał. Przełknął ślinę i skręcił w korytarz prowadzący do jednej z nieużywanych klas. Zatrzymał się, a kiedy się odwrócił zielone tęczówki Pottera świdrowały go od góry do dołu. Zacisnął dłonie, siląc się na spokój.
- Potter - Warknął oschle.
- Malfoy - Gryfon wyciągnął dłonie z kieszeni i stanął prosto, w dalszym ciągu nie spuszczając wzroku z blondyna. Napięcie wiszące w powietrzu zdawało się wzrastać z każdą kolejną chwilą ciszy. Draco zaczął zdawać sobie sprawę, że jeśli Potter czegoś nie powie w ciągu minuty, rzuci się na niego i zabije. Nie ważne, czy zaklęciem, czy gołymi rękami. Frustracja, jaką odczuwał rodziła nieprzyjemną gulę w gardle, niemożliwą do przełknięcia, dlatego nie ufając swojemu głosowi pozostały tylko rękoczyny. Poczuł, jak paznokcie wbijają mu się w skórę, przez nadmierne zaciskanie dłoni. Gadaj!  Krzyczał wewnętrznie.
Potter zauważył chyba, w jakim stanie jest Draco, bo przełknął ślinę i zaczął mówić najspokojniejszym głosem, jaki potrafił wydobyć ze swojego gardła.
- To, co się stało..ee…tamtej nocy. - Przerwał na chwilę, znowu łykając ślinę. Draco stwierdził, że musiał mieć tak samo sucho w ustach, jak on. - Eee… Zapomnij o tym.
Malfoy przez kolejne sekundy analizował to, co właśnie usłyszał, a kiedy stwierdził, że jego słuch wcale go nie mylił, niewiele myśląc uderzył Pottera na tyle mocno, że poczuł nie tylko łamaną kości w nosie chłopaka, ale także w swojej dłoni. Krew wyciekła niemal od razu, kapiąc na białą koszulę bruneta. Potter nie zrobił nic by się bronić. Trzymał dłoń na złamanym nosie i patrzył pustymi oczami. Znowu one, przeszło przez myśl Draco, znowu ten przeklęty pusty wzrok. Poczuł, jak gdzieś w nim formuję się żal, współczucie i jeszcze większa wściekłość. Uderzył ponownie, a kiedy chłopak upadł na ziemie usiadł na nim okrakiem i zrobił to jeszcze raz, a potem kolejny. Nie czuł bólu w złamanej dłoni, adrenalina pozwalała zapomnieć. Wiedział, że jeżeli Potter go nie powstrzyma naprawdę go zabije, sam nie panował już nad sobą. Pomyślał, że skoro nie potrafi kontrolować ciała, jego twarz musi być w tym momencie czytelna jak nigdy. Uderzając po raz wtóry, przyszło mu do głowy, że na pewno zaraz ktoś tu przyjdzie, bo przecież tylko oni wyszli z Wielkiej Sali. Granger i Weasley uznają to za zły znak i przybiegną jak zawsze, ale mijały kolejne minuty i nikt się nie zjawiał. Twarz Gryfona teraz cała w siniakach, krwiakach i zadrapaniach nie prezentowała się najlepiej, miejscami zaczęła puchnąć. Tyle czasu czekał na to, żeby go wykończyć, a teraz, gdy miał do tego okazję, chciał przestać.
Kiedy jego ręka została zatrzymana mocnym uściskiem na nadgarstku odetchnął z ulgą. Sam mógł w końcu poczuć ból, co sprawiło, że otrzeźwiał i czuł się paradoksalnie dużo lepiej.
- Wystarczy. - Cichy szept, jaki usłyszał od Pottera, pozwolił mu uzmysłowić sobie, że to właśnie on trzyma jego rękę. Twarz miał ściągniętą bólem, kiedy mówił, ale nie przestawał - Nie byłem sobą, bo gdyby tak było, nigdy bym cię nie dotknął – Jego usta wykrzywiły się z odrazą, nawet pomimo bólu. Warga Draco zadrgała, co nie uszło uwadze bruneta, puścił, więc jego rękę, a ta opadła bezwładnie. -  Kazałem ci to powstrzymać, ale nie zrobiłeś nic.
Draco nagle zalała fala wspomnień z tamtej nocy. Potter całujący go lubieżnie po szyi, a potem słowa, których nie pamiętał do teraz. „Powstrzymaj mnie, proszę”. Słowa desperacji i strachu po utracie kontroli nad własnym ciałem. Blondyn poczuł, jak traci wszystkie siły, siedząc nadal na chłopaku, nie potrafił się podnieść. Błagałby ktoś w końcu zaczął go szukać.
- Wstań. - Zażądał Harry, sam się jednocześnie podnosząc na łokciach. Kiedy nie nadeszła żadna reakcja ze strony Ślizgona powtórzył, ale Malfoy z twarzą bez wyrazu sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie oddychał, niezdolny do żadnej reakcji. Gdzieś w oddali docierały do nich głosy, widocznie śniadanie dobiegło końca i zaraz ktoś ich znajdzie. Pottera leżącego z opuchniętą twarzą i Malfoya bezwładnie na nim siedzącego. Obrazek niezbyt przyjemny dla nich obojga, a już z pewnością nie będzie przyjemnie, jak znajdzie ich jakiś nauczyciel. Chociaż z drugiej strony, taki widok nie był rzadkością.
- Zejdź ze mnie. - Harry spróbował po raz kolejny, tym razem jednak pomogło. Blondyn podniósł się i podał mu zdrową rękę pomagając wstać. Nawet przez moment nie spojrzał w oczy Harry’emu, wzrok utkwił w podłodze, jakby po pięciu latach kamienie ją wyścielające stały się nagle wyjątkowo interesujące.
Przeklęty Potter. Co Draco miał teraz zrobić, co powiedzieć? „Kazałem ci To powstrzymać, ale nie zrobiłeś nic.„ Słowa bruneta nadal brzmiały mu w uszach. Nie kłamał, a to było najgorsze.
- Zapomnieć? - Rzucił sucho, odczuwając ulgę, że nadal doskonale panuje nad głosem.
- Tak - Usłyszał w odpowiedzi. Przytaknął ruchem głowy, zastanawiając się, jak do cholery ma to zrobić.
- Obaj do Pomfrey, natychmiast. I po minus dziesięć punktów dla każdego! - Oburzony głos profesor McGonagall sprawił, że obaj odwrócili się natychmiast, wykrzywiając twarze w grymasie irytacji.
***
Kiedy dziesięć minut później siedzieli w skrzydle szpitalnym, słuchając narzekań szkolnej pielęgniarki, żaden nie odezwał się ani słowem. Nie było złośliwych uwag, szturchania, czy zawistnych spojrzeń jak zwykle, czysta i zupełna cisza. Pomfrey zmarszczyła brwi widząc zachowanie podopiecznych.
- Pierwszy dzień, a wy tu. - Westchnęła, podając Harry’emu eliksir do wypicia. Chłopak skrzywił się na zapach mikstury, ale posłusznie wypił zawartość fiolki. Zaraz poczuł, że twarz przestaje go boleć i z pewnością opuchlizna schodzi, świadczyło o tym to, że znów mógł otworzyć prawe oko.
- Niech pan zaczeka panie Potter - Poprosiła, kiedy Harry wstał z łóżka. - Pan, panie Malfoy, również zostanie. -  Dodała i zabrawszy puste fiolki zniknęła za drzwiami swojego kantorka. Draco poruszył dłonią, sprawdzając, czy wszystko z nią już w porządku, a kiedy nie wyczuł bólu pewniej usiadł na łóżku, obok siedzącego niedaleko Pottera. Pielęgniarka wróciła zanim zdążył zastanowić się, jaki jest sens prośby Pomfrey. Usiadła na sąsiednim łóżku twarzą do nich. Draco zauważył, że trzyma w dłoni kolejną fiolkę, skrzywił się lekko.
- Zdaje się, że musicie mi o czymś powiedzieć, zanim wezwę tu dyrektora. - Kobieta zmierzyła ich uważnym wzrokiem. Obaj natomiast utkwili je w podłodze. Doprawdy, jaka ona jest interesująca, przeszło przez myśl Draco, jak tak dalej pójdzie pozna najmniejszy szczegół każdego kamienia w zamku.
- Nie rozumiem… - Zaczął Potter, ale Draco nie pozwolił mu skończyć.
- Jesteś idiotą, Potter? – Warknął na chłopaka. Skoro Pomfrey zdawała się coś podejrzewać nie było sensu dalej tego ukrywać. Westchnął i wyprostował się, cokolwiek się działo nie mógł pokazać słabości, co powiedziałby ojciec? Właśnie, Lucjusz, Draco zdał sobie sprawę, że za wszelką cenę nie może dopuścić, by ten dowiedział się o tym hańbiącym zdarzeniu. Nie chciał myśleć, jak Malfoy senior zareagowałby na informację, że jego syn nie dość, że został splugawiony przez wroga numer jeden, to na dodatek nie potrafił tego powstrzymać, mimo że dostał takie polecenie od samego oprawcy.
- Zdaje się, że Potter ma poważne problemy z kontrolowaniem swoich rączek. - Sarkazm niemal wyciekał z słów Malfoya. Pomfley zignorowała jednak jego mowę i uporczywie wbijała wzrok w Pottera.
- Nie wiem… - Zaczął Potter i zamilkł jakby zastanawiał się, co powiedzieć. Draco zauważył, że Harry znów ma nieobecne spojrzenie, a tęczówki pociemniały mu, jak zawsze, gdy nad czymś intensywnie myślał.
- Coś jest nie tak, od kiedy wróciłem z Ministerstwa, po… - Przerwał, zdając sobie najwidoczniej sprawę z obecności Malfoya. Pomfrey kiwnęła głową w geście zrozumienia i raczyła w końcu spojrzeć na Draco.
- Panie Malfoy, zdaje się, że pan Potter został przeklęty bardzo kłopotliwą klątwą - Tu zerknęła na Harry’ego- Przypuszczam, że znowu doszło miedzy wami do wybuchu emocji i reszta potoczyła się sama. - Wyjaśniła i podała wcześniej przyniesioną fiolkę Harry’emu. - Proszę to wypić, zdejmie zaklęcie. Żałuję jednak, że nie zgłosiliście tego wcześniej.
Chłopcy wpatrywali się w pielęgniarkę z zupełnie pustymi twarzami. Harry’ego widocznie martwiło coś innego, bo zdawał się nie słuchać Pomfrey. Natomiast Draco, który o reputację dbał nade wszystko, zaczął odczuwać niepokój i wściekłość zarazem. Miał ochotę rzucić się na Pottera, chociażby po to, żeby znowu złamać sobie dłoń. Jako karę za swoje beznadziejne postępowanie.
- Może pan już iść - kiwnęła głową na Draco, jakby na potwierdzenie słów. Blondyn wstał wyraźnie wyprowadzony z równowagi i posłusznie ruszył ku drzwiom. Nie żeby słuchał poleceń Pomfrey, a dlatego, że chciał jak najszybciej stąd uciec. Tak sobie to przynajmniej tłumaczył. Zanim zdążył nacisnąć klamkę, drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wszedł dyrektor. Zza swoich okularów połówek zmierzył Malfoya wzrokiem i ku zdziwieniu chłopaka uśmiechnął się lekko, kładąc mu dłoń na ramieniu. Draco najpierw zastygł w osłupieniu, a kiedy otrząsnął się z szoku bez słowa opuścił salę.   

***
Na Eliksiry już nie zdążył. W momencie, kiedy stanął przed drzwiami klasy te się otworzyły i wylał się zza nich tłum Gryfonów i Ślizgonów. Sam nie wiedział, czy w obecnej sytuacji ma się cieszyć ze zmiany stanowiska Snape’a, czy wręcz przeciwnie. Przystanął, obok, aby poczekać na Crabbl’a, Goyl’a i resztę Ślizgonów, czuł się zbytnio odkryty, kiedy nie przebywali gdzieś blisko. Prawdopodobnie przyzwyczajenie. Kiedy w końcu zobaczył ich tęgie sylwetki nie było mu dane pójść z nimi.
- Mniemam, że pan Malfoy - Głos Slughorna, nowego profesora od Eliksirów, pokrzyżował mu plany. Przeklął w myślach, wygląda na to, że nie była mu dana chwila spokoju.
- Owszem - Potwierdził szorstkim, wymijającym tonem. Stwierdził, że jeśli zniechęci profesora ten da mu upragnioną chwilę wytchnienia. Rozczarował się jednak wielce, kiedy na pomarszczonej twarzy staruszka zakwitł uśmiech i zaprosił go gestem ręki do opustoszałej już klasy. Mężczyzna przyglądał mu się uważnie, jakby czegoś szukał i najpewniej znalazł, bo chwilkę później znów się ożywił.
- Nie podejrzewałem, że będzie pan aż tak podobny do ojca - Zaczął, siadając wygodnie w fotelu za biurkiem. Draco westchnął wewnętrznie, jeszcze mu brakowało szalonego starca węszącego w rejonie jego rodziny. Wcale nie popadam w paranoję, powtarzał sobie w myśli. Chociaż dziwna obsesja na wyszukiwanie spisków zaczęła go prześladować zaraz po wydaniu rozkazu przez Voldemorta, wcale nie wiązał ją z tym zdarzeniem. Chyba po prostu wolał wmawiać sobie pewne rzeczy, niż uświadamiać, że nie jest z nim dobrze.
- Uczyłem go, biła od niego taka sama duma, jak od pana - Draco dopiero po minucie zorientował się, że Slughorn nadal mówi, zmusił się, więc do słuchania jego wywodu nad przeszłymi czasami. Jakoś nie szczególnie chciał słuchać, jak bardzo podobny jest do ojca, zwłaszcza, że jeśli nie pozwoli mu odejść niedługo będą podobni, ale i martwi.
- No, ale nie o tym chciałem z panem pomówić - Uśmiechnął się lekko - Doszły mnie już słuchy o sprzeczce pana oraz pana Pottera - mężczyzna spojrzał gdzieś ponad nim - Harry jak miło, że przyszedłeś - Radosna nutka w głosie profesora sprawiła, że Draco się skrzywił. Potter wszedł do klasy i stanął obok Malfoya, jednak na tyle daleko, by nie wywoływać w blondynie zbędnych emocji. Draco zauważył kątem oka, że chłopak jest znacznie bledszy niż zwykle, ale nie pozwolił sobie nad tym dłużej myśleć.
- Chłopcy, mam nadzieję, że zażegnaliście problem - Tu obaj prychnęli, ale profesor postanowił to widocznie zignorować, bo mówił dalej - Prosiłbym abyście zajrzeli do notatek kolegów. Słyszałem, że obaj macie aspiracje, co do tego przedmiotu, chociaż każdy z innego powodu.
Draco nie bardzo słuchał, co Slughorn miał do powiedzenia, coś o Aurorach, jeśli dobrze słyszał. Potter wydawał się wyjątkowo gadatliwy. Dyskutował z profesorem zaciekle. Zdawali się zapominać o obecności Malfoya, normalnie wyjątkowo, by go to obruszyło, ale teraz nie miał do tego głowy. Nie wiedział, ile czasu spędzili w klasie, ale wydawało się to być wiecznością, odchrząknął znacząco widząc, że rozmowa wcale nie skłania się ku końcowi.
- Oh, chłopcy miło się gawędziło, ale musicie iść na lekcję - Westchnął zerkając na klepsydrę stojącą na biurku, która odsypywała leniwie piasek. - Zmykajcie.
Kiedy wyszli z klasy odeszli, czym prędzej, ku swojej wielkiej uldze, w zupełnie inne miejsca.

Komentarze

  1. Najpierw zacznę od podziękowania za tak obszerny komentarz. Niestety na swój blog rzadko kiedy wchodzę, gdy rozdziały się nie pojawiały, to i komentarze czytałam sporadycznie.

    Uwielbiam Draco. I wielki plus tobie za to, że prolog zaczął się od portretu psychologicznego tej oto postaci. A zanim zapomnę, to małą literówkę znalazłam:
    "Czasami zastanawiał się, czy był w śmiecie czarodziejów ktoś, kto (...)" - chodziło o świecie, a nie śmiecie, nie? : ) No.
    Czytając drugą połowę prologu nie mogłam się oderwać od tekstu. Wow.
    Trzymałaś mnie w niezłym napięciu! I na dodatek zaskoczyłaś mnie ogromnie tym, że między chłopakami zostały przełamane lody. I pytanie, które Draco sobie często zadawał: Co teraz? Harry go dotknął tylko dlatego, że się nudził, czy Malfoy już wcześniej mu się podobał? A może jego pogląd na życie się zmienił i myśli, że po co ma marnować okazję, jak sama się napatoczyła?
    Ja w swoim ficku uniknęłam mrocznej, zamkniętej w sobie strony gryfona nie uśmiercając Blacka. Nie potrafię pisać o kimś, kto przeżył taką tragedię. Ale coś mi się wydaje, że ty nie masz z tym najmniejszych problemów : )
    Bardzo fajny adres bloga. Od razu mi się spodobał. Taki prosty, bez zbędnych udziwnień, angielskich ą i ę, ale dający do myślenia i nawet tajemniczy.
    Twoim największym minusem jest to, że dajesz tak rzadko rozdziały. Pomiędzy prologiem a ostatnią publikacją minęły 3 miesiące. W sumie ja też nie jestem święta, bo u mnie doszło do 4 ; ) Ale - jak to ogólnie wiadomo - swoich błędów się nie widzi, a cudze wręcz odwrotnie.
    Twój twór trzeba czytać wolno i uważnie. Piszesz po prostu ciężkim stylem. Tak dobierasz słowa, układasz je, budujesz zdania, że jeżeli nie jest się w stu procentach skupionym, to można zgubić łatwo wątek.
    Zastanawia mnie jedna rzecz - jakim prawem Pansy mówi, że jeżeli Draco nie je, nic nie mówi, nie reaguje na jej zaczepki, to ma wstać i sobie pójść? Jest starsza? Nie. Jest silniejsza? Śmiem wątpić. Ma większe poważanie wśród innych niżeli Malfoy? Również pudło. To dlaczego tak się do niego obnosi? Co jej przeszkadza to, ze sobie siedzi i się zamyśla? O matko, ta dziewucha już mnie denerwuje...
    "Draco zauważył kontem oka, że chłopak jest znacznie bledszy niż zwykle (...)". Konto może być bankowe. Tu raczej chodzi o kąt.
    Przecinki, przecinki i jeszcze raz przecinki. Sama mam z nimi problem i potrafię je wstawić w najmniej odpowiednim miejscu, ale u Ciebie to normalnie jest jeden wielki bum ; )

    Mimo tych naprawdę drobniutkich błędów (znalazłam jeszcze parę słów, które powinny być napisane łącznie, a nie są), to fick bardzo mnie zaciekawił. Ja już drarry nie czytam. Minęła mi faza :D Na razie sasunaru króluje i czasem snarry. Ale Twoje opowiadanie może być wyjątkiem od reguły : ) Także pozdrawiam cieplutko i czekam na kolejną część. Mam nadzieję, że pojawi się niedługo.

    OdpowiedzUsuń
  2. No dziewczyno no. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału a tu dłuugo dłuugo nic. Błagam wstaw następny rozdział jestem bardzo ciekawa jak ten wątek się rozwinie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie ciekawa jestem jak rozwiniesz dalej całą historie. Coś czuje, że kroi się nieodwzajemniona miłość, a może się mylę, może bardziej jeszcze namieszasz :p

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz