Cisza i Ogień. Rozdział II





Rozdział II

„Niebezpiecznie i ciemne
Moje wędrówki po piekle.
Tak.
Splątane drogi przez noc
Nie wydostanę się stąd.”
Coma – Trujące rośliny


W
ielko skrzyni pokrywała gruba warstwa kurzu, z pod której nie było już widać pięknych żłobień w drewnie, ani nawet złoceń na wykończeniach. Kiedyś pewnie zachwycająca, teraz nie wzbudziła żadnej emocji. Draco przyglądał się swojemu nowemu znalezisku z dezaprobatą. Nie widział w niej nic ciekawego, ale mimo to postanowił zajrzeć do środka.
Od godziny siedział na strychu rezydencji Malfoy’ów przekopując się przez stosy pozostawionych tam rzeczy.  Oczywiście mimo oczywistego skojarzenia „strychu” z zatęchłym, brudnym, ciemnym miejscem, tutaj tak nie było. Widoczna gołym okiem była ingerencja skrzatów domowych. Ale przedmiotom jak na przykład owa skrzynia, pozwalały po prostu spokojnie starzeć się, z idącym z tym brudem.
Draco sam nie wiedział, czego tak właściwie szukał. Wrócił do domu na weekend z polecenia ojca. Lucjusz ostatnimi czasy coraz częściej sprowadzał syna do rezydencji, z zupełnie oczywistego powodu. A kiedy Draco skończył zapewniać ojca w wielu kłamstwach, odnośnie swojego zadania, postanowił rzeczywiście coś wymyślić. I tak właśnie trafił na strych. Od kiedy pamiętał zawsze znajdywał w domu podejrzane, cuchnące czarną magią rzeczy.  Teraz musiał tylko znaleźć coś, co mogłoby posłużyć mu, jako „broń” przeciwko Dyrektorowi. Co wcale nie okazało się takie proste, jak sądził. Większość przedmiotów była zbyt oczywista, co do swojego czarnomagicznego pochodzenia. Draco przypuszczał, że nawet niezbyt bystry, szlamowaty pierwszoroczny domyśliłby się tego. 
                Skrzynia okazała się wypełniona różnego rodzaju biżuterią i innymi babilotami z pewnością kiedyś należącymi do jego matki. Draco nigdy nie podejrzewał Narcyzy o skłonności do interesowania się takimi rzeczami. Od kiedy pamiętał matka nosiła się dumnie, a jedyna biżuteria, jaka ją zdobiła to pierścień rodowy i ewentualnie to, co wybierał ojciec. Lucjusz kontrolował każdy aspekt jej życia, nie pomijając tu biżuterii. Draco poczuł jakąś niezrozumianą nutkę irytacji powoli kiełkującą gdzieś w środku jego arystokratycznego ciała. Zamknął wieko, postanawiając, że wróci tu jutro i wybierze coś idealnego. Zszedł na dół po kamiennych schodach, prawie nienaznaczonych jakimikolwiek oznakami używania i udał się do swojego pokoju. To dziwne - przeszło mu przez myśl - czuć się we własnym domu jak więzień. Po ciszy panującej w rezydencji mógł bezbłędnie stwierdzić, że w którymś z pokoi trwa zgromadzenie śmiercożerców. Przyśpieszył kroku. Nie chciał brać w nim udziału, oglądanie Tych ludzi sprawiało, że ściskało go w mostku i miał wrażenie, że się dusi. Przełknął nerwowo ślinę, jeszcze tylko kawałek i będzie bezpieczny w s w o i c h czterech ścianach. Kilka kroków. I są. Zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku. Lucjusz nie ucieszyłby się gdyby zobaczył, że nie używa do tego magii. Zdaniem starszego Malfoya nawet tak prosta czynność, jak zamykanie drzwi wykonana z różdżką w ręku, dawała przewagę nad „resztą”. Draco nie bardzo wiedział jak to się ma do reszty należącej do czarodziejskiego świata, a ponadto zawsze, gdy robił to z pomocą magii, miał uczucie marnotrawienia.
Złapał w płuca więcej powietrza niż było mu potrzebne, zdając sobie sprawę, że wstrzymał oddech idąc do pokoju. Spojrzał na lustro wiszące obok szafy. Piękna złocona rama zdobiona ciężkim wzorem przeplatających się gałęzi i jego odbicie w szklanej tafli. Chyba schudł - stwierdził, przyglądając się wiszącym na nim szatą. Był bledszy niż zwykle, na tyle, że jego jasne włosy niemal zlewały się z kolorem skóry. Westchnął. Jeżeli w takim stanie wróci do Hogwartu nikt nie będzie miał problemu ze stwierdzeniem, że coś ukrywa. Większość ślizgonów już zaczęła na niego patrzeć w nieodgadniony sposób. A jeżeli oni już coś podejrzewają, reszcie nie zajmie to dużo czasu. Potter. Dlaczego o nim pomyślał? Uspokój się Draco, wcale nie wpadasz w paranoję – powtarzał sobie to krótkie stwierdzenie tak długo aż w nie uwierzył, a potem położył się na łóżku i zasnął nie wiedząc, kiedy Morfeusz wezwał go do siebie. 
***
               

- Paniczu Draco, proszę się obudzić. - piskliwy głosik skrzata domowego wybudził Draco ze snu i odebrał mu tym samym sen.  Śnił o spokoju, harmonii i o osobie. Nie pamiętał wiele z owej mary, ale wiedział na pewno, że czuł się wspaniale. Z dala od tego, co zastaje otwierając oczy. Uczucie to otulało go szczelnie, przenikało do wnętrza tak, że jego ciało ogarnęło błogie nie - czucie. Umysł wyłączył się na inne doznania i absorbował wszystko, co dostawał powoli. Dawkował spokój tak długo, aż wchłonął go zupełnie.  Potem ktoś pojawił się w tym sennym świecie. Wyciągnął do niego rękę i nim Draco zdołał ją uchwycić, wszystko się skończyło. Otworzył oczy. Leżał w swoim łóżku. Skrzatka, która zwykle się nim zajmowała parzyła herbatę na stoliku nocnym. Napój pachniał wonią wanilii. Draco lubił wanilię, pozwalała jego zmysłom wariować. Był to także smak dzieciństwa.  Bardzo wczesnego dzieciństwa. Matka przychodziła wieczorem razem ze skrzatem niosącym kubek mleka właśnie z tą słodyczą. To było jedno z nielicznych wspomnień szczęścia, jakie miał. Nie takiego udawanego szczęścia, po tym jak ojciec kupował mu coś drogiego, czego inni mu zazdrościli. Było to wspomnienie bycia kochanym. Draco czasem zastanawiał się, czy gdyby nie jego użyteczność w sprawie z Voldemortem, ojciec w ogóle zauważałby jego istnienie. Obserwował przez lata, jak Lucjusz oddala się od jego matki. A z czasem, jak dorastał relacje, jakie ich łączyły były coraz bardziej widoczne. Chłód. Wymieniali uwagi na temat tego, co aktualnie dzieje się w Ministerstwie, czasami odczytując jakiś fragment z Proroka Codziennego. Rozmawiali o polityce, krytykowali Dumbledore’a lub po prostu Hogward. Było to tak czysto formalne, że Draco zastanawiał się, jak to się stało, że się urodził. Nigdy nie powiedziałby tego głośno, ale bywało, że zazdrościł Ronowi. Przyglądając się, jak jego rodzice wzajemnie się do siebie odnosili i jak również do swoich dzieci, chciał się dowiedzieć, jak to jest. Taka prosta miłość, bez korzyści, bez zysku.  Wanilia, a tak ważne wspomnienie.
Przetarł oczy i spojrzał za okno, znowu padało. Może szum deszczu zagłuszy mu zbyt głośne myśli.
- Proszę zejść do jadalni, pańscy rodzice będą się niecierpliwić. – Powiedziawszy to skrzatka zniknęła zostawiając Draco samego. Wstał i spojrzał z niechęcią na parującą herbatę. Nigdy jej nie pił, aby nie zniszczyć wspomnienia. Lepiej wierzyć w coś, co już dawno zniknęło i czuć się lepiej, gdy wszystko się wali, niż pozbywać się uczucia ulgi niepotrzebnym gestem. Z beznamiętnym wyrazem twarzy strącił filiżankę na podłogę. Porcelana rozbiła się na kilka części a gorący płyn rozlał się Draco po stopach.  Patrzył na to z lekkim uśmiechem na ustach. Gorąca ciecz nagrzewała mu skórę, skłaniając się z każdą sekundą do oparzenia. Czuje, pomyślał. Poszedł do łazienki. 
***
                Kiedy po półgodzinie zszedł do jadalni, zastał tam znacznie więcej osób niż przypuszczał zobaczyć. Upiorne ślepia Lorda Voldemorta zmierzyły go od góry do dołu. A z nim ponad tuzin śmierciożerców.
- Draco, czekaliśmy na ciebie. – Głos Czarnego Pana sprawił, że Draco poczuł, jak po plecach przebiega mu dreszcz. Nogi odmówiły posłuszeństwa stając się tak ciężkie, że miał wrażenie, iż już nigdy nie zdoła nimi poruszyć. Rusz się! Nakazał sobie w myśli. Nie pokazuj słabości!  Podszedł w końcu powoli do swojego miejsca obok matki. Reszta śmierciożerców przyglądała mu się z kpiną i złośliwym uśmiechem na ustach.  Starał się nie spuszczać głowy i dumnie patrzeć wszystkim w oczy. Kiedy zajął swoje miejsce matka złapała go z troską za dłoń, uspokajająco ją gładząc. Był jej za to wdzięczny.
Skrzaty przyniosły śniadanie. Poruszały się tak, jakby każdy ich krok był grzechem. Ostrożnie stawiały talerze na stole i cofały się niepokojąco szybko. Draco współczuł im nawet, jeżeli do tej pory nigdy nie zwracał uwagi na ich uczucia. Czuł się podobnie do nich. Spotkanie z Voldemortem napawało go lękiem. A dzisiejsze śniadanie w jego towarzystwie, o którym dodatkowo nic nie wiedział, przypomniało mu, że jeszcze nic nie zrobił w związku ze swoim zadaniem. Czarny Pan zdawał się jednak o tym nie zapominać.
- Rozczarowujesz mnie, Draco. – Mrukną z dezaprobatą, łapiąc w swoje długie kościste palce puchar z winem. – Minął miesiąc, a ty wciąż nic nie zrobiłeś. Dumbledore nadal żyje i ma się dobrze. – Upił łyk alkoholu i spojrzał na chłopaka pozbawionym emocji wzrokiem.
- Mówiłem Ci Panie, że chłopak się do tego nie nadaje. – Wyrwał się jeden ze śmierciożerców. Starszy mężczyzna z czupryną siwych włosów i długą brodą. Draco nie wiedział, kim on jest. Coraz więcej ludzi przyłączało się do Czarnego Pana. – Pozwól mi się tym zająć, a na pewno Cię nie zawiodę.
Voldemort milczał przez chwile analizując słowa mężczyzny.
- Joseph’ie obawiam się, że muszę cie rozczarować. – Odstawił puchar i złożył dłonie pod brodą. – Nasz młody przyjaciel idealnie się do tego nadaje.
Draco milczał patrząc w stronę Voldemorta.
- Musimy tylko chłopaka dobrze zmobilizować. – Uśmiechnął się złowieszczo, a śmierciożercy zawtórowali mu chichotami. – Draco, zdaje się, że mam wspaniały środek zaradczy. Myślę, że może ci się nawet spodobać.
- Potrzebuje czasu, Panie. - Draco zaryzykował odzywając się pokornym głosem. Ręce mu się pociły i widział już oczami wyobraźni, jak zwija się z bólu pod wpływem zaklęcia cruciatus.
- Oh, chłopcze oczywiście, że go dostaniesz. – Czarny Pan sięgnął dłonią do różdżki leżącej na stole obok pucharu z winem. – Ile tylko będziesz potrzebował. Przecież jestem tak wspaniałomyślny, że ci go użyczę. Jednak najpierw musisz się nauczyć, że moich próśb się nie ignoruje.
Narcyza ścisnęła mocniej dłoń syna. Lucjusz zdawał się być rozwścieczony nieporadnością Draco i narażaniem przez to jego samego na gniew Vlodemorta. Po wyrazie jego oczu młody Malfoy wiedział, że nie ominie go kara. Zrobiło mu się nie dobrze i zapragnął być znowu w Hogwarcie.
- A teraz jedzmy moi drodzy przyjaciele, nie zasmucajmy się poważnymi sprawami z samego rana. – Wzniósł puchar, a za nim pozostali.  
***
                Draco przekonał się niedługo później, co Czarny Pan miał na myśli, opowiadając o środku zaradczym. I nie było to niewybaczalne, jak śmiał przypuszczać. Było to coś o wiele okrutniejszego. Upokarzało, zamiast zadawać ból ciężki do wytrzymania. Chociaż i tego nie oszczędzało. Długo po tym wymiotował powstrzymując łzy. Zabrano mu godność.
Pozostawiony sam w ciemnym pokoju, który odtąd stał się pomieszczeniem udręki, zagubił swoje dawne „ja”. Nie potrafił już walczyć. Poddał się tak, jak jego ojciec. Stał się pokornym sługą.

Złamali go. 

Komentarze

  1. Hymm. Powiem ci że historia jest całkiem ciekawa. Jedynym minusem jest częstotliwość dodawania nowych.. Nie przejmuj się że nikt nie komentuje, dopiero zaczynasz a jeśli dobrze rozkręcisz wątek to ktoś na pewno dostrzeże taką perełkę i wzrośnie popularność strony. Życzę weny i oczekuje dalszych rozdziałów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Było to coś o wiele okrutniejszego. Upokarzało, zamiast zadawać ból ciężki do wytrzymania. Chociaż i tego nie oszczędzało. Długo po tym wymiotował powstrzymując łzy. Zabrano mu godność.
    Pozostawiony sam w ciemnym pokoju, który odtąd stał się pomieszczeniem udręki, zagubił swoje dawne „ja”. Nie potrafił już walczyć. Poddał się tak, jak jego ojciec. Stał się pokornym sługą

    czy to jest co ja myślę że został zgwałcony Upokarzało ,ból ciężki do wytrzymania , Zabrano mu godność.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz