Cisza i Ogień. Rozdział IV

A wiesz już Dlaczego Draco Malfoy nienawidzi Harryego Pottera. ? Zajrzyj do Miniaturek :)
Rozdział IV
Udaje cały czas.
Tak niezwykle rzadko chce mi się śmiać.
Strach.”
- Myslovitz – Za zamkniętymi oczami



            Kiedy nadszedł listopad i uczniowie coraz mniej chętnie spędzali czas na dworze, ku uciesze nauczycieli, z powodu panującego zakazu opuszczania zamku, jako dodatkowy środek ostrożności. Draco wcale się z tego nie cieszył. I wcale nie dla tego, że lubił wychodzić na błonia, a dlatego, że był zauważany w zamku przez większą liczbę osób.
W końcu znalazł rozwiązanie dla swojego problemu, związanego z zadaniem od Czarnego Pana. Przechodząc korytarzem na siódmym piętrze, wciąż rozmyślając o zagadkowej Komodzie Zniknięć, o której usłyszał zeszłego roku od Montague’a, nagle zobaczył przed sobą drzwi, te same, które ukrywały Pottera i jego Gwardię Dumbledore’a zeszłego roku.  Drzwi do Pokoju Życzeń. Wiedział, że to niezwykłe połączenie między tą szafką w znajdującą się w Hogwardzie, a tą w sklepie u Borgina i Burkesa to klucz do sukcesu. Jednak nigdy przedtem nie wiedział, gdzie Komoda Zniknięć została ukryta po feralnym zniknięciu Montague’a. Tamtego dnia, kiedy ją znalazł, wśród gór innych rzeczy, których właściciele chcieli się pozbyć, uwierzył, że da radę sprostać swojemu zadaniu. Jednak mijały dni, które przeistaczały się w tygodnie, a codzienne odwiedzanie Pokoju Życzeń i próby naprawy Komody Zniknięć nie przynosiły żadnego rezultatu. Zamiast tego każdego weekendu przymusowo wracając do domu, ojciec poddawał go coraz wymyślniejszym karą. Wracając do Hogwartu miał wrażenie, że coraz mniej jest sobą. Bał się wizji, w której nie udaje mu się wykonać zadania, bał się nawet spotkania z Lucjuszem. Jego prawe ramie było już w całości pokryte krwawym pismem z zaklęciem w języku tak starym, że mało, który z czarodziejów potrafiłby go odczytać. Draco nie wątpił jednak, że Dumbledore mógłby tego dokonać, dlatego unikał Dyrektora, jak tylko mógł. Męczyło go nieznośne poczucie, że odkryje wszystko, co planuje i doprowadzi do śmierci całej jego rodziny, próbując mu pomóc.
Wycieczka do Hogsmeade ku zaskoczeniu uczniów nie została odwołana. Draco nie mógł jednak iść. MacGonagall uparła się by był to właśnie dzień jego szlabanu, za nieodrobioną pracę domową z transmutacji. Nie martwił się tym, takie wycieczki przestały go cieszyć, miał na głowie wiele ważniejszych spraw. Jedna z nich związana z Komodą Zniknięć wciąż nie dawała mu spokoju. Nie uważał to za szczególnie dobry plan, ale postanowił wykorzystać przeklęty naszyjnik, który wręczył mu ojciec kilka tygodni temu. Był wstanie zrobić cokolwiek, byle tylko zrobić. Miał nawet nadzieję, że tak prymitywny plan się powiedzie i nigdy już nie będzie musiał znosić tego, co fundowali mu śmierciożercy przybywający do rezydencji Malfoyów. Wiedział, że jeżeli będzie chciał dostarczyć ten naszyjnik do Dumbledore’a, nie będzie mógł zrobić tego osobiście. Crabble ani Goyl, którzy obecnie zwielosokowani w dziewczyny stali na straży, za każdym razem, gdy wchodził do Pokoju Życzeń, również się do tego nie nadawali. Potrzebował kogoś, kto będzie wiedział dużo i znał wiele osób. Kogoś, komu ludzie ufają i nie nabiorą podejrzeń. Jednak im częściej o tym myślał wątpiłby ktokolwiek zgodził się z nim współpracować. Pozostawało mu tylko jedno, użyć klątwy imperius. Nie lubił uciekać się do niewybaczalnych, od chwili, gdy użył ich po raz pierwszy. Zaraz po jego wstąpieniu do Śmierciożerców kazano mu torturować jakąś kobietę. I nie były to działania, który miałyby wyciągnąć z niej jakieś informacje. Oni patrzyli na to jedynie w celu zabawy. Draco poczuł wtedy, że służenie Voldemortowi wcale nie jest wielkim zaszczytem i powodem do dumy, jak zawsze powtarzał mu ojciec. Żałował, że pozwolił mu się w to wplątać, szczególnie, gdy po zabiciu kobiety Czarny Pan opowiedział mu, na czym będzie polegać jego zadanie. Teraz jednak nie miał wyboru, musiał użyć imperiusa. Wybrał za najlepszego sprzymierzeńca Rosmertę, kobietę z Trzech Mioteł. Powierzył jej, więc naszyjnik podczas powrotu z rezydencji do szkoły, był to jedyny moment, kiedy miał pełną swobodę.
Pamiętał sposób, w jaki komunikowali się Potter i jego przyjaciele, podczas tajnych schadzek ubiegłego roku. Magiczne monety, za pomocą, których przesyłali informacje bez wzbudzania podejrzeń. Była to doskonała metoda. Idealnie nadawała się do kontaktowania się z kobietą.
Kiedy Draco nie wzbudzając podejrzeń odrabiał swój szlaban, w Hogsmeade Rosmerta miała wręczyć naszyjnik, pierwszej, jaką zobaczy uczennicy Hogwartu ,z poleceniem by przekazała go Dyrektorowi. Myślał nad tym długo, nałożył na przedmiot klątwy, zmuszające dziewczynę do natychmiastowego udania się do Dumbledor’a. Ojciec sprawił, że stał się on niewyczuwalny dla czujników Filcha. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, a jednak.
Do klasy gdzie Draco przepisywał treści z jakiejś bardzo starej księgi, do nowej czystej książki, nagle wpadł woźny mamrocząc o śmierci uczennicy, że MacGonagall musi natychmiast tam pójść i wiele innych zdań, których znaczenia Draco nie potrafił się doszukać, ponieważ mężczyzna mówił szybko i niewyraźnie.
MacGonagall wstała szybko z dotychczas zajmowanego miejsca za biurkiem i ruszyła żwawym krokiem ku woźnemu, obejrzała się w pół drogi i spojrzała na przerażoną twarz Draco.
- Może pan odejść. – Rzuciła pośpiesznie i wybiegła z klasy.
Blondyn siedział przez kolejne dwie minuty zupełnie bez ruchu, wciąż powtarzając sobie w głowie: Zabiłem kogoś, zabiłem kogoś, zabiłem kogoś. Wpadł w panikę, zerwał się z miejsca i biegiem ruszył w kierunku siódmego piętra, nagle zdając sobie sprawę, że nie może tam wejść bez pewności w postaci Crabbla lub Goyla, pilnującego przed drzwiami. Nie wiedział, co powinien zrobić. Zwolnił, bieg zamienił się w krok. W zamku było przerażająco cicho, albo po prostu tylko się tak wydawało, ponieważ w uszach mu dzwoniło. Wszedł do łazienki dla chłopców na siódmym piętrze i usiadł pod ścianą tuż za drzwiami. Przyciągnął nogi pod brodę i chowając twarz poczuł, jak po policzkach spływają mu łzy. Nie płakał od dawna. Nawet zaraz po tym, jak jeden ze śmierciożerców, na polecenie Voldemorta, przyszedł do niego nocą i zgwałcił go z brutalnością bliską zaklęciu cruciatus. Była to pierwsza kara za nie zrobienie postępów po miesiącu. Po kolejnym zrobili mu to znowu. I tak mijał czwarty miesiąc, nic się nie zmieniło, nadal tkwił w martwym punkcie, wiedział, że kiedy wróci pod koniec listopada do domu, ktoś znów przyjdzie.
 - Nie dam rady, – Zaszlochał. Jego ciało drżało, nie potrafił nad nim panować. Wszystko stało się tak trudne, nie wiedział nawet, kiedy stał się tym, czym jest. Miał zabijać, bez mrugnięcia okiem. Ale wiedział, że nie będzie umiał. Zawsze był tchórzem, polegającym na swoim nazwisku i innych. Nie był temu winny, tak go wychowano. Chociaż czasami zastanawiał się czy w ogóle został wychowany. Dzieciństwo spędził samotnie w ogromnym domu ze skrzatami, które się nim opiekowały. A potem nauczone go nawet je nienawidzić.
Usłyszał nad głową świst powietrza, przerażony, że ktoś tu jest, wyprostował się gwałtownie. Nad nim fruwał duch dziewczyny. Jęcząca Marta zamieszkująca łazienkę dziewczyn na trzecim piętrze, ofiara pierwszego otwarcia Komnaty Tajemnic. Draco wiedział, kim ona jest. Skulił się powtórnie nie zwracając na nią uwagi. Duch jednak miał inne zamiary.
- Płaczący chłopiec - Mlasnęła ustami i owinęła swoimi dłońmi głowę Malfoya. Jej palce przeszły przez nią tworząc upiorny widok, jakby zanurzała swoje dłonie w głowie Draco. – Wrażliwy chłopiec. – Uśmiechnęła się, w jej zdaniem, uwodzicielski sposób, w rzeczywistości było to dalekie od tego.
- Odejdź stąd – Wymamrotał Draco, wciąż trzymając twarz pomiędzy kolanami, a klatką piersiową.
- Oh, nie wstydź się. – Przefrunęła kilka metrów i zawisła nad nim poziomo, mierząc go uporczywie wzrokiem. – Marta chętnie ci pomoże.
- Nikt mi nie może pomóc. – Tym razem udało mu się powstrzymać szloch, sprawnym odchrząknięciem.

***
- To musiał być Malfoy – Wycedził Harry, kiedy wracali do swojego dormitorium. Powtarzał to już kilkukrotnie, podczas omawiania zdarzenia z przed kilku godzin. Katie Bell, która została zabrana do Świętego Munga była nieprzytomna, jej stan nie wyglądał za dobrze.
- Harry, MacGonagall mówiła, przecież, że odrabiał u niej karę. – Odpowiedziała rzeczowo Hermiona. Harry miał czasami dość tego jej tonu głosu. Może nikt nie widział, ale on tak, że z Malfoyem jest coś nie tak. A ten atak łączył mu się jedynie z jego dziwnym zachowaniem. Był blady, wyglądał na zmęczonego, a co najbardziej dziwiło Harryego nie czuł już od niego dumy Malfoya, z jaką zwykle się obnosił. Po za tym, kiedy tylko go spotykał, czuł się nagle bardzo przygnębiony.
Zatrzymał się. Ron i Hermiona spojrzeli na niego zaskoczeni.
- Co się stało, Harry? – Zapytał Ron, cofając się dwa stopnie, by zrównać się poziomem z przyjacielem.
- Idźcie beze mnie, coś mi się przypomniało. – Rzucił i zbiegł z powrotem w kierunku, z którego szli.
Hermiona westchnęła, wiedziała gdzie pójdzie.

***  
To był najgorszy pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadł. Nie wiedział nawet do końca, co chciał osiągnąć przychodząc tu. Stojąc przed oniemiałym ślizgonem, którego nie znał, ale przypuszczał, że musiał być z trzeciej, bądź czwartej klasy. Westchnął znudzony, spodziewając się dokładnie takiej reakcji.
- Tak jestem Harrym Potterem i przyszedłem do lochów. – Rzucił ironicznie, widząc nieblednący szok na twarzy chłopaka. – Zawołaj tylko Malfoya, to moja jedyna prośba.
Ślizgon posłusznie, ku zdziwieniu Harryego, zniknął z przed wejścia ruszając w głąb dormitorium. Ale na pojawienie się kogokolwiek musiał poczekać dobre dziesięć minut. Oparty plecami o zimny mór, obok wejścia, ziewał znudzony i zmęczony dzisiejszym dniem.

Kiedy Malfoy w końcu się zjawił, zamknął wejście do dormitorium, widocznie będąc pewien, że ślizgoni będą chcieli dowiedzieć się, co chcę od niego Harry Potter.
 - Czego chcesz? – Warknął, patrząc na bruneta podejrzliwie.
Harry przez chwile nie potrafił wydusić z siebie słowa, ale wcale nie z powodu strachu, czy zawstydzenia, a z racji tego, jak Draco wyglądał. Harry był pewien, że kiedy widział go wczoraj był w znacznie lepszym stanie. Oczy miał zapuchnięte, skórę nie zdrowo szarą, ukradkiem zauważył również, że dłonie mu drżą. Szaty dosłownie na nim wisiały. Po mimo ciemności, jaka panowała w lochach, widział doskonale jak bardzo ten ktoś przed nim nie przypomina Malfoya. 
- Katie Bell żyje.
Twarz Draco najpierw ozdobił szok, żeby szybko ustąpić miejsca uldze. Harry zauważył, jak jego ramiona się rozluźniły. To tylko utwierdziło go w swojej tezie.
- Potter, jeśli to wszystko to… - Zaczął, ale brunet wszedł mu w zdanie.
- Draco, co Oni ci zrobili? – Harry nie wiedział, jak te słowa wyszły z jego ust, nie zdawał sobie nawet sprawy, że o czymś takim myślał. Zrobiło mu się nagle zimno i nie miał pewności, czy to, aby na pewno tylko wina lochów.
Draco odwrócił się z zamiarem wrócenia do dormitorium, ale uścisk na nadgarstku mu to uniemożliwił.
- Czego ty do cholery chcesz, Potter? Przychodzisz tu ze swoją zbawczą mocą, zachowując się jakbyś wszystko wiedział i rozumiał. Powiedziałem ci już, że nie potrzebuje niczego od ciebie! – Blondyn zaczął oddychać szybciej ze zdenerwowania, dłonie drżały mu teraz dużo bardziej, a twarz wypełniało przerażenie.
Harry zrozumiał. Wyprostował się, puścił blady nadgarstek i stojąc dokładnie naprzeciwko Malfoya, odczytywał wszystko z jego postaci. Zastanawiał się, czy chłopak zdawał sobie sprawę, że w tym momencie można z niego czytać jak z otwartej księgi.
- Prześpij się, wyglądasz okropnie. – Poradził i powoli wycofał się podążając ku schodom, żeby wyjść z tych zimnych, ciemnych lochów.

Draco nie spał jednak, pozwalał tej małej radości, jaką była świadomość, że Katie Ball żyje, ogrzewać jego serce, chociażby tylko tej nocy. 

Komentarze

  1. Czyta, czyta. I czeka na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem szczerze zaskoczona fabuła. Nie potrafię domyślić się co będzie dalej... Czekam niecierpliwie na dalszy rozwój wydarzeń :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz