Cisza i Ogień. Rozdział VII

Rozdział VII
Siedzę przy oknie zasnutym mgłą mijającego życia.
- „Pamietnik” Nicholas Sparks


            Harry nie mógł powiedzieć tego na pewno, ale zdawało mu się, że Malfoy jest zawstydzony. Oczywiście był to widok odejmujący mowę i najpewniej dla tego nie odezwał się, aż do momentu dotarcia do skrzydła szpitalnego.
W pomieszczeniu nie było pani Pomfrey, a na jednym z łóżek leżał trzecioroczny puchon. Harry znał go dzięki Seamusowi. Ten mały był jego kuzynem i poprzedniego dnia złamał rękę spadając z miotły. Dla Harryego, któremu latanie przychodziło tak łatwo jak oddychanie, było to wręcz niepojęte.
Wyminął śpiącego chłopaka i podszedł do drzwi kantorku pielęgniarki. Zapukał mając nadzieję, że nie jest zbyt późno i kobieta ich przyjmie. Spojrzał za siebie na Malfoya i odnalazł na jego twarzy zwyczajową maskę, co w jakiś dziwny sposób poprawiło mu humor. Chłopak jednak nie patrzył na niego, tylko na drzwi, wyczekując aż się otworzą. Ku uciesze ich obojgu, Pani Pomfrey wciąż była w środku. Miała na sobie swój odwieczny mundurek i z wyraźnym zaskoczeniem przyjęła fakt, że obaj chłopcy stoją przed nią, bez żadnej szkody na ciele. Oglądała ich jeszcze przez jakiś czas, po wpuszczeniu do kantorka. Pomieszczenie to zaskoczyło obojga. Mieścił się tam kominek, pod ścianami mnóstwo ciemno brązowych szafek każdej wielkości, z różnymi fiolkami i pudełeczkami, a na prawo od drzwi stała duża sofa z brązowej skóry, wyglądająca na bardzo wygodną. Obok znajdował się stoliczek do kawy. Ściany były w kolorze pudrowego różu. A całość wyglądała na bardzo przytulną. Harry poczuł się jak w domu u Wreasleyów.
- Poza szeregiem malinek na pańskiej szyi, panie Malfoy, nie widzę niczego niepokojącego. – Odezwała się nagle. A jej słowa sprawiły, że Draco odruchowo przyłożył dłoń do szyi, a zrobił to niemal z prędkością światła. Harryemu chciało się śmiać na ten widok, ale zachował względny spokój, wiedząc, że to jego wina, nawet, jeśli niekoniecznie pamiętał, kiedy to zrobił.
- One są właśnie problemem. – Burknął Harry, ignorując zirytowane spojrzenie blondyna mówiące, „Co ty nie powiesz, Potter?”
Po twarzy kobiety przebiegło zrozumienie i jej oczy od razu przyjęły zdecydowany wyraz.
- Mówiłam ci Harry, abyś unikał pana Malfoya, dopóki czegoś nie znajdę na temat tej klątwy. - Przypomniała rozgniewana
- Chyba mi nie wyszło – Zażenowany gryfon pogładził się po karku, robiąc przepraszającą minę.
– Siadajcie obaj, musimy sobie porozmawiać. – Westchnęła. Zamknęła drzwi do pokoju, wcześniej zaglądając, czy jej pacjent nadal śpi.
Harry posłusznie ruszył ku sofie i na niej usiadł. Draco zrobił to z charakterystycznym dla siebie ociąganiem, dla uwydatnienia, że jest Malfoyem i nie słucha, kiedy ktoś mu rozkazuje. Gryfon przewrócił oczami, czego drugi chłopak nie zauważył, dzięki czemu uniknęli kłótni.
Kiedy oboje już siedzieli, w znacznej od siebie odległości, kobieta spojrzała na nich i poczuła, że jest jej ich szkoda. Wrogowie numer jeden, nagle uwikłani w intymny kontakt, którego nie rozumieli i na pewno nie chcieli. O ile byłoby łatwiej, gdyby zamiast Malfoya siedziała tu jakaś dziewczyna, pomyślała Pomfrey.
- Pytanie pierwsze i najważniejsze, jak daleko zaszliście? – Wycedziła bez skrępowania, godnego wieloletniej pielęgniarce.
Chłopcy w pierwszej sekundzie nie zrozumieli, o co jej chodziło, ale już chwile później oboje świecili czerwonymi twarzami.
- Eeee… - Zaczął Harry, rozumiejąc, że Malfoy nie zamierza nic powiedzieć – Mniej, niż poprzednio, ale bardziej intensywnie.  – Burknął, nie patrząc na kobietę, zwłaszcza mówiąc końcówkę swojej wypowiedzi.
Draco przeszło przez myśl, że Potter musiał powiedzieć pielęgniarce, co działo się ostatnio, skoro wystarczyło tylko tak ogólne wytłumaczenie. Na tę myśl, prawie spłonął.
- Ktoś wam przerwał? – Po raz kolejny zaskoczyła chłopców swoją zdolnością przewidywania faktów.
- W pewnym sensie.  – Przyznał Harry, zastanawiając się jak powiedzieć pani Pomfrey, o wyglądzie Draco.
- I chwała Merlinowi. – Przyznała z zauważalną ulgą. Oparła się o jedną z szafek i zamyśliła na chwilę, po czym zaczęła mówić. – Panie Malfoy, Harry został przeklęty…
- To już wiem. – Warknął Draco. Ale kobieta go zignorowała.
- Póki, co nie wiemy, co to za klątwa. Podejrzewam jednak, że to zaklęcie pokrewne do tych miłosnych. – Tu zrobiła pauzę – Z tego, co mówisz Harry, sądzę, że po każdym kontakcie z drugą osobą będzie mocniejsze. Dlatego właśnie miałeś się do niego nie zbliżać! – Fuknęła.
- W takim razie, kto go przeklną? – Z ust Draco w końcu wypłynęło pytanie, które pozostała dwójka oczekiwała się usłyszeć. Harry wymienił spojrzenia z pielęgniarką i wygrywając tą walkę, zdecydował się powiedzieć prawdę.
- Voldemord. – Wyrzucił to imię na jednym wydechu. Spodziewana reakcja na twarzy Draco nastąpiła sekundę później. Był wstrząśnięty na dźwięk tego imienia i nawet jego opanowana maska tego nie ukryła.
- Dlaczego? – Zapytał bezpośrednio Harryego, patrząc mu w oczy, pierwszy raz, od kiedy tu przyszli.  Głos miał cichy i zachrypnięty. Brunet pomyślał, że mówienie szeptem o Czarnym Panu było czymś, czego nauczył się w domu.
- Tego jeszcze nie wiem. – Westchnął, – Ale ciągle nad tym myślę. Zdecydowanie przydałaby się pomoc Hermiony, ale może sam na to wpadnę.
Draco posłał mu zdziwione spojrzenie i Harry błyskawicznie domyślił się, czego dotyczyło.
- Uprzedzę twoje pytanie. Nie, nie powiedziałem im. – Wyjaśnił, głosem świadczącym, że bardzo chciałby to jednak zrobić.
Ślizgon odwrócił głowę, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że zbyt długo patrzy mu w oczy. Harry nie miał mu tego za złe, sam nie czuł się lepiej niż on.
Zapadło milczenie. Chłopcy trwali niezmiennie na swoich miejscach, patrząc gdzieś przed siebie, natomiast pielęgniarka przyglądała się im, szukając, czegoś, co pomogłoby zidentyfikować ową klątwę.                
- Jest jeszcze coś, Pani Pomfrey. – Odezwał się Harry, ponownie zwracając uwagę kobiety. Przysunął się do Malfoya i zaczął rozpinać mu szaty. Twarz kobiety wyrażała zgrozę, zapewnie miała już swoje wytłumaczenie tej sytuacje. „Po prostu pokaże pani jak daleko jesteśmy w stanie zajść.” To już raczej przerastało jej staż pielęgniarki.
Sam Draco chyba był za bardzo zaskoczony, żeby cokolwiek zrobić, bo patrzył jedynie na palce gryfona rozpinające jego ubranie. Dopiero, kiedy dłonie chłopaka znalazły się na koszulce, pod szatami, złapał dłonie Harryego w próbie ich odciągnięcia, ale chłopak był szybszy i podciągnął ubranie do góry, zupełnie, jak w klasie. Draco już otwierał usta, żeby krzyczeć, ale w tym samym momencie dłoń Harryego dotknęła jego skóry i poczuł, jak miejsce to zaczyna żarzyć. Gryfon najwidoczniej też to poczuł, bo spojrzał blondynowi w oczy i przejechał dłonią z żeber, do biodra. Draco złapał gwałtownie powietrze, nie tyle od dotyku, co za sprawą intensywności spojrzenia zielonych tęczówek. W jednej chwili zapomniał gdzie jest, a jego ciało płonęło od niezaspokojenia. Mimowolnie przysunął się bliżej. Już prawie czuł gorący oddech gryfona na swoich ustach, kiedy nagle w jego uszach, po za szalonym biciem serca, znalazł się jeszcze wysoki dźwięk ludzkiego głosu. Jęknął rozczarowany, kiedy dłoń Harryego zniknęła wraz z jego spojrzeniem. Kiedy uświadomił sobie, że ten dźwięk nie był tylko wewnętrzny, oblał się rumieńcem.
- Przestańcie.  – Powiedziała pani Pomfrey wyczuwając, że powietrze robi się gorące. Chwile później zlodowaciało, kiedy Harry odsunął się od blondyna i zobaczyła, co chłopak chciał jej pokazać. – Na Merlina, panie Malfoy, kiedy pan ostatnio coś jadł?
Draco opuścił koszulkę i zakrył ją szatami, najszybciej jak tylko mógł. Nic to jednak nie zmieniło, bo wzrok kobiety nadal go świdrował.
- Odpowied.  – Ponagliła go, wyraźnie wyprowadzona z równowagi, że nie udziela odpowiedzi.
- Jakąś godzinę temu – Rzucił wymijająco, czując, jak złość w nim kiełkuje. Przeklęty, Potter!
Kobieta spojrzała na Harryego, a kiedy ten przytaknął głową potwierdzając jego słowa, z powrotem spojrzała na blondyna. 
- A wcześniej? – Nie dawała za wygraną.
Darco przez chwile się zastanawiał i z zaskoczeniem stwierdził, że wcale nie ominął kolacji tylko dzisiaj. Właściwie nie pamiętał, kiedy ostatnio był w Wielkiej Sali.
- Nie pamiętam. – Przyznał, ku swojemu zaskoczeniu, że zrobił to na głos. Usłyszał jak zebrani w pokoju wstrzymują oddech. I już nawet był gotowy na krzyk kobiety, ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego pielęgniarka podeszła bliżej i uklękła przed chłopakiem, wyrównując ich poziomowo.
- Dlaczego nie jesz? – Zapytała łagodnie. Musiała przyznać, że nie darzyła tego dzieciaka zbytnią sympatią, jak z resztą nikogo z rodu Malfoyów. Ale widząc go w takim stanie, wszelkie chłodne uczucia, ustąpiły na rzecz troski.
Draco po raz pierwszy nie potrafił wymyślić żadnego usprawiedliwienia. Sam tego nie wiedział, nawet nie zauważał, że jest głodny. Spojrzał na Harryego z wyraźną prośbą o pomoc w oczach.
Pani Pomfrey zauważyła to i zanotowała w pamięci, żeby sprawdzić również w kategoriach zaklęć łączących emocjonalnie.
Harry oniemiał na widok tej niemej prośby. Odkrył kolejne emocje pod zwyczajową maską i to chyba bardziej go zaskakiwało. Zupełnie jakby sądził, że Malfoy nie ma uczuć.
- Myślę, że bardzo się stresuje.  – Wypalił, zdając sobie sprawę, że na miejscu kobiety nie uwierzyłby sam sobie. Chociaż, chyba nie kłamał do końca, ale tego nie mógł być pewien, bo przecież sam nie wiedział, co dzieje się z Malfoyem.
Kobieta chyba jednak przyjęła to wyjaśnienie, bo wstała i podeszła do jednej z szafeczek.  Harry wykorzystał to i wymusił na blondynie, aby na niego spojrzał. Uniósł brew w niemym pytaniu, „Co to miało być, Malfoy? Ale Draco jedynie wzruszył ramionami, sprawiając, że gryfon poczuł rosnącą irytację. Miał ochotę nim potrząsnąć i krzyczeć, ale przypominając sobie, co się stało, kiedy go dotknął, porzucił ten pomysł.
- Czy mogę pana obejrzeć? – Zapytała Pomfrey odwracając się nagle od szafki, w której czegoś szukała.
- Nie – Odpowiedzieli obaj na raz. Wprawiając w zdziwienie nie tylko kobietę, ale i siebie nawzajem.
Brwi Pomfrey powędrowały ku górze. Harry zastanawiał się, dlaczego to powiedział. A Draco nawiedziła pewna myśl, „On wcale nie chcę mnie wydać. On się martwi.” Przygryzł wargę, kiedy niekontrolowany dźwięk, pomiędzy westchnieniem ulgi, a jękiem wydobył się z jego gardła. Harry spojrzał na niego i widząc wzrok blondyna na sobie, posłał mu pół uśmiech, chociaż nadal nie miał pewności, czy chciał to powiedzieć, czy to ta cholerna klątwa nie potrafiła znieść, że ktoś inny będzie dotykał jego bladej skóry. Postanowił nie wspominać jednak o tym. Widział cień zaufania w szarych oczach i chciał to wykorzystać.
- Proszę.  – Pielęgniarka podała Draco małą zakorkowaną buteleczkę, - To eliksir wzmacniający, wypij go. Może przywróci ci apetyt, ale jeśli nie zaczniesz jeść, nie wrócisz do normalnej wagi. – Wyjaśniła głosem bardzo zmęczonej kobiety. – I oczywiście będziesz przychodził na kontrolę, co tydzień. I żadnych, „ale”. – Dodała szybko widząc otwierające się usta chłopaka – Pan Potter osobiście będzie cię przyprowadzał, a wieżę, że będzie potrafił znaleźć cię wszędzie.
Tym razem to Harry miał swoje, „ale”.
- Przecież miałem się do niego nie zbliżać? – Zaprotestował.
- Dopóki go nie dotkniesz, będzie dobrze. Chyba potrafisz się powstrzymać, prawda? – Harry miał wrażenie, że kobieta robi mu na złość. Jak ma się niby powstrzymać, kiedy to silniejsze, niż jego niezłomna gryfońska siła woli?
Draco wypił płyn z buteleczki, nie smakował on zbyt dobrze, ale szybko poczuł jak jego mięśnie wracają do formy. Odłożył butelkę na stolik do kawy i nagle zapragnął wiedzieć, która godzina. Rozejrzał się po pokoju i dostrzegł zegarek nad drzwiami. Za piętnaście dwunasta. Gdyby teraz poszedł do pokoju życzeń, nikt by go nie zauważył. Wyszedłby zaraz przed śniadaniem i nawet Potter nic by nie podejrzewał. Ten jednak jakimś przedziwnym sposobem zdawał się odczytywać jego myśli, bo oderwał wzrok od Pomfrey i rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Oczywiście otrzymał w zamian, jego firmowe, pogardliwe.
- Dobrze, idźcie już. Pora spać. – Pomfrey również spojrzała na zegarek, - I tak jak mówiłam, za tydzień widzę was tu obu. – Otworzyła drzwi od pokoju, dając im do zrozumienia, żeby wychodzili. Jeszcze tylko machnęła różdżką na Draco, szepcząc jakieś zaklęcie i szereg malinek znikł z jego szyi.
 Po tym obaj posłusznie opuścili kantorek i z powrotem znaleźli się w sali szpitalnej. Puchon nadal spał i Harry pozazdrościł mu beztroski i możliwości spokojnego snu. Nie zajmował tym myśli zbyt długo, bo Draco już wychodził z sali, więc pognał za nim.
- Będziesz mnie śledził, aż do lochów? – Warknął Draco, kiedy po kilku minutach Harry wciąż szedł za nim.
- Zawszę cię śledzę – Przyznał, wzruszając ramionami w beztroskim geście .
- No tak, zapomniałem o twojej mani prześladowczej.  – Rzucił, przewracając oczami. I tak jak podejrzewał, gryfon odprowadził go aż po kamień, będący wejściem do lochów i czekał, aż wejdzie. Potem powiedział, że będzie go obserwował, nałożył na siebie pelerynę niewidkę i odszedł, chociaż Draco nie mógł tego wiedzieć, bo znikł mu z oczu. Idąc do swojego dormitorium, uświadomił sobie, że to była właśnie ta peleryna, która już dwa razy uchroniła ich, przed Flichem. To rozjaśniło sytuacje. Wygląda na to, że Potter naprawdę będzie go obserwował, nawet wtedy, a może przede wszystkim, kiedy on sam nie będzie go widział.         


Dziękuje za przeczytanie. Koniecznie napisz, co sądzisz o rozdziale. :3
Zajrzyj także na facebooka : 

Komentarze