Cisza i Ogień. Rozdział X

Rozdział X
- „Cisza i ogień – Z żaru, stworzyć popiół i w ciszę krzyki przeobrazić. Wrogów pogodzić tylko po to, by ich zabić.”- Hermiona po raz setny odczytała inkantacje na głos, umiejętnie uwzględniając przecinki.
- Nie chcę podważać twojej racji, Hermiono, ale to tylko skrawek papieru. Skąd wiesz, że to akurat to zaklęcie? – Wtrącił Harry, przerywając dziewczynie ponowne odczytywanie tekstu. Hermiona posłała mu uciszające spojrzenie i po raz kolejny wymówiła zdania, które Harry zdążył już zapamiętać. Siedzieli w pokoju wspólnym od godziny i było już zdecydowanie późno. Ron z pewnością już spał i Potter bardzo mu tego zazdrościł. Hermiona stwierdziła, że potrafi wręcz idealnie ignorować własne problemy, w zamian zajmując się cudzymi i Harry, podejrzewał, że ma w tym sporo racji. Z jakiegoś powodu nie odczuwał nagłej potrzeby odczyniania klątwy, ale to prawdopodobnie też jej skutki. Co za klątwa chciałaby być odczyniona?
Potter zaśmiał się pod nosem, na swoje myśli, przez co Hermiona spojrzała na niego krzywo.
- Wiem, co czytałam, Harry – Odpowiedziała na pytanie chłopaka, odwracając się w jego stronę. Do tej pory siedziała zwrócona w stronę kominka, dla lepszej koncentracji. Głównie dla tego, że jej towarzysz rozpraszał ją swoim brakiem zainteresowania. – Z resztą, to nie jest cała strona, więc gdzieś musi być jej reszta. – Podsumowała, co nie dało Harryemu, żadnego argumentu zwrotnego.
- Co mam powiedzieć Malfoyowi? – Zagadnął Harry po dłuższej chwili milczenia. – Że masz skrawek papieru i nadzieję, że znajdziesz resztę? – W jego głosie brzmiało powątpiewanie.
- Nie, po prostu pokarzesz mu ten, jak to nazwałeś, skrawek papieru – Hermiona wyciągnęła dłoń w stronę Harryego i podała mu treść zaklęcia – Skoro sądzisz, że Malfoy ma coś wspólnego z czarną magią, to może pozna i tą klątwę. – Oświadczyła i podniosła się z dywanu. – A na razie idę spać, dobranoc Harry.
Zanim Potter zdążył zareagować Hermiony już nie było i został sam w pokoju wspólnym. Ogień w kominku przygasał, dając tym znać, że już pora na udanie się do łóżka.

Harryego dręczyło przeczucie, że nie powinien zasypiać i kiedy następnego dnia obudził go koszmar, był tego pewny. Od dawna nie śnił o Voldemordzie, co mogło dawać mu nadzieję, że mają jeszcze czas, zanim zaatakuje. Ale dzisiejsza noc pozbawiła go złudzeń.
Śnił o ogromnym pomieszczeniu z podłużnym stołem, przy którym siedziało kilkanaście osób, ubranych w czarne szaty. Harry miał wrażenie, że zna zebranych, ale równie dobrze mogło to być odczucie Voldemort’a. Czasami czuł, że ich świadomość przenika się, co nie wróżyło zbyt dobrze.
Niewyspany, zjawił się na lekcji, znacznie później niż powinien. Nawet Ron był wcześniej i słuchanie narzekań profesora musiał znosić sam. 
- Wyglądasz okropnie, Harry. – Zagadnął Ron, kiedy Potter usiadł obok niego. Zielone tęczówki zmierzyły rudzielca uważnie.
- Dzięki, jak zawsze miły. – Burknął Hary, wyciągając podręcznik i pióro z torby.
- No daj spokój, przecież wiesz, o co mi chodzi. – Rzucił przepraszającym tonem głosu. – Słyszałem, jak mówiłeś przez sen. Znowu masz koszmary?
Harry westchnął, przypominając sobie, o czym śnił i jak bardzo realistyczne to było. Otworzył podręcznik na wskazanej przez nauczyciela stronie i udał, że czyta. Ron zrezygnował z dopytywania i również zajął się swoją książką, spoglądając jeszcze, co jakiś czas na przyjaciela. Zanim jednak lekcja dobiegła końca chłopak przypomniał sobie o czymś, co jego zdaniem nie mogło czekać. Szturchnął Harryego w ramię, sprowadzając jego myśli powrotem do klasy.
- Mama przysłała wczoraj list, pyta czy dołączysz do nas podczas świąt. – Zagadnął wesoło, wiedząc, że Harry i tak się zgodzi, bo innej alternatywy nie posiadał.
Potter oparł twarz na dłoni i spojrzał na przyjaciela uśmiechając się.
- Jasne.

 Zadzwonił dzwonek i wszyscy podnieśli się z krzeseł obudzeni po godzinnym transie lekcyjnym. Harry pozbierał swoje rzeczy i niedbale wrzucił je do torby, po czym pośpiesznie zarzucił ją na ramię i ruszył ku drzwiom.
- Harry, gdzie ty biegniesz? – Zawołał za nim Ron, kiedy Potter skręcił w przeciwnym kierunku, do tego gdzie mieli lekcje. – Mamy teraz transmutacje.
- Wiem, zobaczymy się w klasie. – Odkrzyknął i zniknął pomiędzy przeciskającymi się uczniami . Starając się nikogo nie trącać, samemu dostając kilka razy z łokcia, przedostał się do schodów prowadzących na trzecie piętro, a stamtąd pobiegł na czwarte.   
Był przerażony myślą, że zna plan zajęć Malfoya prawdopodobnie lepiej od własnego. Skręcił w pierwszy korytarz po prawej i staną przed zgromadzeniem, składającym się z uczniów tłoczących się i przepychających, pod drzwiami jednej z klas. Spostrzegł latające, pod sufitem, niebieskie, pobłyskujące ptaki, które zaraz wybuchły tworząc mały pokaz fajerwerków. Produkty Wesleyów, jak zawsze wywoływały zamieszanie. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy jeden z ptaków usiadł na ramieniu jakiegoś ślizgona, a chłopak w panice zaczął otrzepywać szatę, biegając wokół i krzycząc.
Uśmiech zszedł mu z twarzy, kiedy szare tęczówki dosięgły jego osoby. Malfoy, siedział na ławce po przeciwnej stronie korytarza i trzymał w ręku książkę, zapewne podręcznik, sądząc po okładce. Harry nie miał jednak okazji, żeby się dłużej przyglądać, bo chłopak zamknął książkę i wsunął ją, do swojej torby. Przypomniało mu to, po co właściwie tu przyszedł, więc zaczął grzebać pomiędzy swoimi książkami, a znalazłszy to, czego szukał kiwnął głową na blondyna, żeby do niego podszedł. Malfoy, jednak nie ruszył się z miejsca, ignorując Harryego, zawieszając wzrok w zupełnie innym miejscu korytarza. W brunecie aż się zagotowało, ale zachowując spokój podszedł do chłopaka. Nic nie mówiąc złapał za dłoń Draco i położył na niej ów skrawek papieru z zaklęciem od Hermiony. Szare tęczówki prześledziły tekst na kartce i nim Harry zdążył odejść, Malfoy złapał go za rękaw, wracając.
- Co to? – Zapytał, zaskakująco spokojnie i bez cienia złośliwości w głosie.
- Zaklęcie. – Wyjaśnił Harry, wzruszając ramionami na spojrzenie Draco mówiące; „ Naprawdę, Potter?”. – Hermiona uważa, że znajdziesz resztę. – Przyznał, po chwili milczenia.
- Granger uważa, że, w jaki sposób mam tego dokonać? – Warknął, teraz już wyprowadzony z równowagi. – To ona miała się tym zajmować. – Fuknął oburzony.
- Miała nam pomóc, nie szukać czegoś, czego nie ma w zamku. – Oburzył się Harry, zarzutami Malfoya. Hermiona spędziła kilka długich dni na szukaniu, chociażby tego skrawka papieru i nie miał teraz zamiaru słuchać narzekań blondyna. – Rusz dupę i poszukaj, czegoś w waszej malfoyowskiej , czarnomagicznej bibliotece, bo na pewno taką macie. – Burknął i obrócił się na pięcie z zamiarem wrócenia na drugie piętro, ale Malfoy znowu złapał go za rękaw. Harry odwrócił się z furią w oczach, tym razem będąc już pewnym, że spokój właśnie mija i ma ochotę obić twarz Draco, jak za dobrych czasów.
Malfoy był jednak spokojny, trzymając krateczkę w dłoni przypatrywał się jej, zupełnie, jak Hermiona, wczorajszego wieczora, kiedy próbowała sobie przypomnieć skąd zna słowa zapisane na papierze.
- Sprawdzę to. – Obiecał i spojrzał na Harryego smutnymi oczami, szarość w tęczówkach była teraz prawie błękitna. – Wracam dzisiaj do rezydencji. Zadowolony?
Harry cofnął się krok i spojrzał na śmiejących się uczniów, kiedy ostatni ptak wybuchł dekorując wszystko deszczem sztucznych ogni. Udał, że nie widział tego spojrzenia i przytakując skinieniem, odszedł.
***

            Hermiona pokiwała zrezygnowanie głową, kiedy niedzielnego wieczoru, Ron lamentował nad wypracowaniem na temat Najgorsze zaklęcia w historii, powstałe w wyniku przejęzyczenia i jak je zneutralizować.  Snape zadał im napisanie dwóch rolek pergaminu, a Ronowi ledwie udało się zapełnić jedną, pisząc dużymi literami. Jęczał i stękał, że papier zdawał się nie przyjmować jego pomysłów. Oczywiście była to tylko zmyślona historia, żeby Hermiona w końcu mu pomogła. Harry siedział obok nich i zapisywał już drugą połowę kolejnej rolki, z zaciekawieniem zerkając do książek, rozłożonych wokół niego. OPCM była jego ulubiony przedmiotem, chociaż teraz, kiedy nauczał ich Snape, daleko mu było do radości, gdy szedł na lekcje. Nauczyciel jednak miał teraz mniej powodów, żeby upokarzać Harryego i odejmować punkty gryfonom, bo w tej dziedzinie magii był zdecydowanie lepszy, niż w eliksirach. Spojrzał na Rona.
- Hermiono, pomóż mu. – Poprosił, samemu nie mogąc już słuchać przyjaciela. Dziewczyna pozamykała swoje książki i zwinęła pergaminy. Wypracowanie Rona nadawało się do śmieci, zdaniem Hermiony, ale rudzielec wyglądał jakby miał się rozpłakać, na myśl, że ma pisać od nowa. Dlatego dziewczyna z udręką, wymalowaną na twarzy, zaczęła wyszukiwać odpowiednie fragmenty w księgach i podawać je Ronowi.
- To nie jest takie trudne, Ron. Wystarczy poczytać. – Stwierdziła, przyprawiając przyjaciela o jeszcze gorszy nastrój. Ron zachmurzony odebrał od Hermiony księgę i chowając za nią twarz, wlepił spojrzenie w literki, próbując czytać wskazany fragment.
Harry uśmiechnął się pod nosem, czując jak bardzo normalna jest ta sytuacja. Ostatnimi czasy rzadko miał okazje doświadczać codziennych rzeczy, więc z radością przysłuchiwał się przyjaciołom. Jego radosne samopoczucie szybko jednak minęło, kiedy do pokoju wspólnego wszedł Neville. Chłopak podszedł do niego blady i wyraźnie czymś wstrząśnięty. Hermiona podniosła wzrok z nad książek i przyjrzała mu się uważnie.
- Dobrze się czujesz? – Zagadnęła, ale Neville nawet na nią nie spojrzał.
- Harry, powinieneś wyjść za portret. – Oświadczył, przytakując sobie głową.
Potter spojrzał na Hermione i Rona, a widząc ich zaciekawione miny, wstał, zrzucając sobie książki z kolan.
Przeszedł przez dziurę i kiedy tylko postawił stopę na korytarzu, poczuł jak jego ciało sztywnieje z zaskoczenia. Przed portretem stał Snape we własnej osobie. Harry nie pamiętał, żeby nauczyciel kiedykolwiek, przyszedł do wieży, Gryfindoru i nie widział, także powodu, dla którego miałby tu być, a mimo to stał przed nim z pochmurną miną i rękoma założonymi na piersi.
- Potter, za mną. – Oświadczył lodowatym tonem głosu, aż zjeżyły się włosy na karku Harryego.  Czarna szata zafalowała za profesorem, kiedy obrócił się i zaczął schodzić po schodach.
Harry niemal od razu ruszył za nim, zastanawiając się, co przeskrobał i jaka go czeka kara. Nic konkretnego nie przychodziło mu jednak do głowy. Zeszli z siódmego piętra i szli dopóki nie znaleźli się w lochach. Snape zatrzymał się przed swoim gabinetem i zmierzył Harryego uważnym spojrzeniem. Milczał przez chwilę, jedynie mu się przypatrując, ale w końcu zaczął mówić, akurat, kiedy Harry stracił już nadzieje, że dowie się, po co tu przyszedł.
- Masz milczeć o tym, co zobaczysz i uwierz, że gdyby nie pewna… - Przerwał zastanawiając się nad doborem słów. – Siła wyższa, w ogóle by cię tu nie było.
Snape otworzył drzwi, a Harry jeszcze bardziej ciekawy, zajrzał do gabinetu zanim zdążył do niego wejść. W środku siedziała tylko jedna osoba. Od razu rozpoznał blond czuprynę, nawet, jeśli Malfoy siedział tyłem do wejścia. Włosy ślizgona były jednak dziwnie pokołtonione i matowe. Harry poczuł, jak serce zaczyna mu bić szybciej, wszedł do gabinetu i obszedł fotel stojący przy biurku profesora i przystanął naprzeciwko chłopaka. Draco siedział z podkulonymi nogami i ściskał w dłoni jakąś książkę. Z początku był przekonany, że na twarzy Draco zbiera się cień, ale, kiedy szare oczy spojrzały w jego stronę, dostrzegł fioletowo-czerwonego siniaka na lewej części twarzy i poplamioną krwią szatę wokół kołnierza. Wargi miał rozcięte, a tęczówki przerażająco nieobecne. Harry wypuścił ciężko powietrze, powstrzymując się od przeklęcia. Odszukał wzrokiem Snapea, ale z zaskoczeniem odkrył, że profesor zamknął drzwi, samemu nie wchodząc do swojego gabinetu.
Draco zaczął szybciej oddychać, a jego ciało zadrżało.
- Co się… - Wykrztusił Harry, ale Draco przerwał mu w pół zdania, cichym zachrypniętym głosem. Potter począł, jak po plecach przechodzą mu dreszcze.
- On się dowiedział… o klątwie. – Wyszeptał, zaciskając palce na trzymanej książce.
- Kto? – Harry, poczuł jakby, ktoś uderzył go czymś ciężkim w głowę. Pomyślał o Voldemorcie, ale szybko skreślił tą możliwość, wątpił, żeby Draco wyszedł cały ze spotkania z rozeźlonym Czarnym Panem.
- Mój ojciec. – Wyjaśnił Draco, spoglądając na Harryego, jakby widział w nim ratunek.
Za to on nie miał pojęcia, co zrobić, otwierał kilkukrotnie usta i zamykał je zaraz potem, nie umiejąc znaleźć słów. Nie wiedział, po co Snape go tu przyprowadził, skoro i tak nie potrafił pomóc teraz Draco. Jakiś głos w głowie, zaczął mu szeptać, że to on wysłał Malfoya z tym kawałkiem zaklęcia do rezydencji i to właśnie on jest odpowiedzialny za to, co mu się stało.
Draco wstał z fotela, krzywiąc się brzydko, jakby poruszanie się sprawiało mu ból, złapał za rękaw szaty Harryego i wbił spojrzenie w swoje buty. Teraz w pół mroku panującym w gabinecie, Harry nie widział twarzy Draco, więc mógł jedynie zgadywać, jak wygląda blondyn. Spojrzał na blade palce zaciśnięte na materiale jego szaty. Nie wiedział, czego oczekiwał od niego Draco, ale zanim zdążył się nad tym głębiej zastanowić, chłopak puścił jego rękaw i przeniósł dłoń na swój nadgarstek. Nie patrząc, Harryemu w oczy, blondyn podwinął materiał swojej koszuli i oczom Pottera ukazał się mroczny znak, niepokojąco wyraźny.
Draco spojrzał na węża wijącego się wokół czaszki, na swoim przedramieniu i przypomniał sobie, z jaką dumą go przyjmował, kiedy ojciec obserwował cały proces. Ten sam człowiek, który rzucił na niego klątwę cruciatus i uderzył wyrwaną mu z dłoni książką. Przełknął głośno ślinę, czekając na reakcje Harryego. Nie spojrzał mu jednak w oczy, mimo iż miał ochotę zobaczyć zielone tęczówki i ich wyraz. Czuł wstyd, że po tylu latach uważania się za lepszego i tylu wyzwiskach, to właśnie Potter stoi teraz przed nim, na jego własną prośbę i pokazuje mu dowód tego jak nisko upadł.
Harry pomimo tego, że podejrzewał, że mroczny znak znajduje się na ciele Draco, odczuł jednak lekki szok, na jego widok. Milczał przez chwilę, kiedy przez jego głowę przetaczała się armia myśli, aż w końcu zareagował. Nie wiedząc, a może jednak podejrzewając, co nim kieruje, złapał rękę Draco i przejechał palcami po tatuażu. Jego blizna na czole, zapiekła boleśnie, ale nie dał tego po sobie poznać. Zacisnął palce na ręce chłopaka i pociągnął go do siebie, chwilę później zamykając w uścisku. Draco niemal natychmiast zareagował, zupełnie jakby tego właśnie oczekiwał, zaplótł ręce w pasie chłopaka i schował twarz w zagłębieniu ramienia. Harry udał, że nie usłyszał cichego spazmatycznego pociągania nosem, ani nie zareagował na coraz bardziej zaciskające się pięści Draco, ma jego szacie. Zostawił go w spokoju, walcząc z myślą, że ciepłe ciało chłopaka jest teraz tak blisko. Bezsprzecznie była to myśl podesłana przez klątwę i po raz pierwszy miał świadomość jej istnienia.
Ktoś zapukał do drzwi. Draco drgnął i odsunął się od Harryego, pośpiesznie ściągając rękaw koszuli, żeby zakryć mroczy znak. Potter obserwował go, a zwłaszcza zaczerwienioną twarz, naznaczoną paskudnym siniakiem. Drzwi się otworzyły, puszczając do pomieszczenia smugę światła z korytarza. Pani Pomfrey, weszła do gabinetu i zamknęła za sobą. Trzymała w dłoni biały koszyczek, pełen buteleczek i gaz. Draco usiadł z powrotem na fotelu, nawet nie zerkając na pielęgniarkę.
- Profesor Snape, mnie tu przysłał. – Wyjaśniła ściszonym głosem. Zerknęła na Malfoya, ale jej wzrok zatrzymał się na Harrym.
- Nie będzie pani o nic pytać? – Zagadnął, mając przekonanie, że to się może okazać ważne dla Draco.
- Jeżeli nie chcecie mówić, nie naciskam. – Westchnęła, chociaż tajemnice uczniów nie były dla niej niczym nowym, ta dwójka to był zupełnie odrębny przypadek. – Panie Malfoy, mogę? – Zapytała spoglądając na rozczochrane blond włosy, które teraz wyglądały gorzej, niż zwykle te Harryego.
Draco z wahaniem odwrócił się do pielęgniarki, pokazując jej, w jakim stanie jest jego twarz. Kobieta skrzywiła się lekko i uklękła naprzeciwko chłopaka. Złapała w dłonie twarz Draco i delikatnie zbadała uszkodzone miejsce. Harry oparł się o biurko Snapea i w ciszy obserwował, jak kobieta opatruje Malfoya, wyciągając ze swojego koszyczka kolejne medykamenty. Piętnaście minut później Draco wyglądał nieco lepiej, a pani Pomfrey zapewniła ich, że do jutra opuchlizna powinna zejść. Blondyn poruszył się niespokojnie w fotelu.
- Jeszcze to. – Powiedział, wstając i podnosząc koszulę. Harry wstrzymał oddech, kiedy zobaczył duży krwawy siniak w okolicy żeber. Pomfrey zacisnęła usta tak, że teraz tworzyły tylko cienką linię. Podała blondynowi jedną z przyniesionych buteleczek i kazała wypić, a siniaka posmarowała jakąś maścią o wyjątkowo paskudnym zapachu.
- Myślę, panie Malfoy, że najrozsądniej będzie, jak zabiorę cię do skrzydła szpitalnego. – Stwierdziła wstając z kucek i mierząc ślizgona krytycznym wzrokiem. – Dużo masz jeszcze tych siniaków, prawda?
Draco spojrzał ukradkiem na Harryego, a napotykając jego wzrok szybko spojrzał w bok. Przytaknął sinieniem i przygryzł dolną wargę, kiedy do jego głowy wróciły obrazy twarzy ojca. Nie umiał zrozumieć, jak mógł nie dostrzegać tego, jakim człowiekiem jest Lucjusz Malfoy. Czuł się jakby, ktoś zdjął z niego klątwę Imperius, dzięki czemu dostrzegł prawdę.
Pomfrey pozbierała swoje rzeczy rozłożona na podłodze i podała dłoń Draco, żeby pomóc mu wstać, ale chłopak ani drgnął. Kobieta odchrząknęła z dezaprobatą.
- Zaraz przyjdę. – Głos Draco, nadal brzmiał, jak szept.
Pielęgniarka spojrzała na Harryego, do tej pory zupełnie przez nią zapomnianego, szukając u niego potwierdzenia.
- Doprowadź pana Malfoya, do skrzydła szpitalnego, dobrze? – Poleciła i wahając się wyszła, pozostawiając po sobie mocny zapach ziół leczniczych.
- Co ON ci zrobił? – To pytanie niemal automatycznie wypłynęło z ust Harryego, kiedy tylko zostali sami.
Draco milczał, szukając czegoś w kieszeni swojej szaty, aż wyjął zwinięty w zwój bandaż, bardzo podobny do tego mugolskiego.
- Pomożesz mi? – Blondyn spojrzał na gryfona niemal błagalnym wzrokiem, wyciągając opatrunek w stronę Pottera. Harrym wstrząsnęła myśl, która właśnie zakiełkowała w jego głowie, na tyle, że przez kilka minut się nie poruszył. Był niemal przerażony, tym jak Lucjusz zdołał złamać własnego syna. Owszem Draco stał się bardziej wyciszony tego roku, ale kiedy patrzył na siedzącą przed nim kupkę nieszczęścia, odczuwał taką nienawiść do Voldemorda i śmierciożerców, jakiej nie czuł od czasu śmierci Syriusza. Odebrał magiczny bandaż, z dłoni Draco i uklękając, jak przedtem pani Pomfrey, podniósł rękaw lewej ręki blondyna i zaczął owijać jego przedramię. Magiczny opatrunek, ukrył mroczny znak niemal wtapiając się z bladą skórą Draco. Harry zgadywał, że ślizgon właśnie tak ukrywał znamię, na co dzień.
Kiedy gryfon skończył, Draco jeszcze przez chwilę przypatrywał się swojej ręce, a potem wstał i podniósł z oparcia ów książkę, którą ciągle trzymał przy sobie. Wyglądała na starą i podniszczoną, ale złote litery na oprawce bez problemu dało się odczytać. Uroki i klątwy przeszłości.
Ślizgon wręczył książkę wprost w dłonie Harryego.
- Znalazłem klątwę. – Wyjaśnił zanim brunet, zdążył zapytać. – Daj to Granger.
Harry złapał w płuca więcej powietrza i chwycił Draco za kark, przyciągając go do siebie. Złączył ich usta w szalonym impulsie i pocałował krótko. Blondyn niemal się rozpłynął, bo jego ciało nagle stało się bardzo wiotkie i tylko oplatające go ramiona gryfona, utrzymały jego sylwetkę w pionie.

***

Draco trafił do skrzydła szpitalnego, zaprowadzony tam przez Harryego i został na cztery dni. Pani Pomfrey nie chciała słyszeć o wizytach, ani wcześniejszym wypuszczeniu Malfoya. Chociaż Pansy Parkinson przychodziła codziennie, ani razu nie została wprowadzona do sali. Hermiona czuła dziwne ukłucie satysfakcji będąc w środku, kiedy razem z pielęgniarką, analizowały książkę przyniesioną przez ślizgona. On sam nie powiedział ani słowa, od pojawienia się w skrzydle szpitalnym, nie wychylił się nawet zza kotar zasłaniających jego łóżko. Hermiona nie wiedziała, co się stało, bo Harry lojalnie nie poinformował nawet jej, jaki jest powód, przez, który Malfoy został ranny. Wychodząc z sali zerknęła w stronę łóżka Draco, ale nie dostrzegła niczego nowego. Pobiegła do Wielkiej Sali, nie zwracając uwagi na protesty potrącanych ludzi.
Kolacja właśnie się zaczynała i stoły ugięły się pod ciężarem potraw. Dziewczyna wypatrzyła Harryego, zaczytanego w książkę do eliksirów i niezwracającego uwagi na nic w około. Rozejrzała się za Ronem, ale jego rudej czupryny nie widziała w śród uczniów, więc przyśpieszyła kroku, chcąc skorzystać z nieobecności przyjaciela. Usiadła obok Harryego i złapała za dzbanek z sokiem dyniowym, nalała go sobie do szklanki i wypiła pośpiesznie. Potter nie oderwał wzroku od książki, ale Hermiona miała podejrzenie, że jest świadomy jej obecności i celowo ją ignoruje.
- Ta klątwa… - Rozejrzała się wokół, upewniając się, że nikt nie podsłuchuje. – Jest strasznie złożona i szczerze pierwszy raz widzę coś takiego. Pani Pomfrey uważa, że to zrobiło się zbyt poważne, żeby nie informować o tym dyrektora. – Oznajmiła na jednym wydechu.
- Malfoy się zgodził? – Harry nadal nie odrywał wzroku od tekstu, sprawiając wrażenie mało zainteresowanego tą sprawą.
Hermiona złapała za książkę i odłożyła ją na bok, wyraźnie wyprowadzona z równowagi. Gryfon spojrzał na nią oburzony, ale jej twarde spojrzenie skutecznie go uciszyło, jeżeli w ogóle miał zamiar coś powiedzieć.
- Harry, on nie wydaje z siebie żadnego dźwięku. Nie przepadam za nim, ale on tylko leży i patrzy w sufit, jest to nieco niepokojące. – Stwierdziła, konspiracyjnym szeptem, odruchowo zerkając w kierunku stołu ślizgonów. Pansy Parkinson posłała jej zajadłe spojrzenie.
- No to znaczy, że się nie zgodził. – Podsumował Harry, sięgając po swoją książkę, chcąc tym samym uciąć temat, ale Hermiona złapała go za rękę.
- Uważam, że powinieneś z nim porozmawiać. Byłeś w ogóle w skrzydle szpitalnym odkąd tam leży?
Harry zamilkł, widząc zmierzającego w ich stronę Rona. Chłopak obrzucił ich podejrzliwym spojrzeniem, ale nic nie powiedział, chociaż wyglądał, jakby miał na to wielką ochotę. Usiadł po drugiej stronie Harryego i sięgnął po jajecznice.
- Gdzieś ty był? – Zagadnął Potter, uśmiechając się do przyjaciela, jednocześnie zabierając swoją książkę i posyłając Hermionie znaczące spojrzenie. Dziewczyna zacisnęła wargi, wyglądając jakby się nad czymś poważnie zastanawiała. 
Ron przełożył połowę zawartości miski na swój talerz i rozejrzał się po stole w poszukiwaniu chleba.
- Spotkałem
Jimmy Peakes, kazał ci powiedzieć, że jako kapitan powinieneś zarządzić dwa treningi w tygodniu, bo czuje, że obniża się poziom drużyny, a ten mecz z ślizgonami już w sobote . – Dokończył zdanie i spojrzał na Harryego przepraszająco.
Harry spochmurniał zdając sobie sprawę, jak mało czasu ostatnio poświęca drużynie. Dumbledore częściej wzywał go teraz na ich lekcje, a Slughorn ciągle wymaga, żeby stawiał się na spotkania Klubu Ślimaka i bezustannie pyta go o rady w różnych sprawach. Z czego akurat bardzo by się cieszył, gdyby nagle nie został postawiony przed zmaltretowanym Malfoyem i jego mrocznym znakiem. A żeby tego było mało Snape, zaczął uważniej mu się przyglądać i Harry sądził, że musi coś podejrzewać w związku z jego niecodziennym spoufaleniem się z Draco. Ale to akurat był ostatnio często poruszany temat, bo na korytarzach dało się już słyszeć plotki.
- Trening codziennie, aż do soboty. – Zarządził i wstał od stołu zabierając kawałek placka marchewkowego z półmiska i swoją książkę. – Możesz powiedzieć reszcie, jeśli ich spotkasz. Dzisiaj o siedemnastej mamy zarezerwowane boisko. – Oświadczył i ruszył do wyjścia, odprowadzony wzrokiem przez przyjaciół. Hermiona krzyknęła za nim; „Pamiętaj, o czym ci mówiłam.” Ale udał, że jej nie dosłyszał.
Ledwie przekroczył próg Wielkiej Sali, natknął się na Ginny idącą za rękę z Deanem i wesoło rozmawiających. Harry poczuł, jak coś ciężkiego zgniata mu żołądek, ale pomimo wysiłku uśmiechnął się do nich.
- Właśnie mówiłem, Ronowi, że dzisiaj trening. – Oświadczył, spoglądając na gryfonów. Dean zastąpił nieobecną Katie Bell, ale Harry wolał nie myśleć, jak bardzo tego żałuje widząc splecione dłonie pary przed nim.  
- Super, Harry. – Dean klepnął Harryego w ramię i z uśmiechem minął go wraz z Ginny, która obdarzyła go tym samym serdecznym wyrazem twarzy.
Harry jeszcze przez jakiś czas był lekko wytrącony z równowagi tym spotkaniem i gorączkowo zastanawiał się, dlaczego, dopóki nie uświadomił sobie, że kieruje się do skrzydła szpitalnego. Zatrzymał się raptownie, sprawiając, że idąca za nim grupka dziewczyn wpadła na niego i zaczęła głośno rechotać. Gryfon spojrzał na nie pytająco, ale żadna z dziewczyn nie wydusiła z siebie słowa. Całe stado skręciło w drugą stronę, znikając po chwili w bocznym korytarzu. Harry natomiast zawrócił i ku zdziwieniu Hermiony wrócił na kolacje, twierdząc, że był w toalecie.
***
Mecz quidditcha okazał się ogromną porażką dla Slitherinu, a nieobecny, Draco wcale nie czuł się z tego powodu źle. Przypuszczał, że Potter ich rozgromi, ale nie wywoływało to w nim takiej irytacji, jak zawsze. Właściwie to nic nie czuł. Po powrocie ze skrzydła szpitalnego dostał sowę z listem od matki. Oznajmiła mu, że musi wrócić do domu na święta, bo spodziewają się ważnych gości i ojciec nalega, żeby się pojawił. Draco oczywiście wiedział, kto będzie tym gościem i jacy ludzie będą mu towarzyszyć. Poczuł, jak przechodzą go dreszcze. Ostatnim razem Snape zabrał go do szkoły, przekonując ojca, że zbyt widoczne obrażenia wzbudzą jedynie podejrzenia. Tym razem wątpił, żeby profesor zdołał go wybronić, a jeśli nie on, obawiał się wrócić wyglądając gorzej niż poprzednio. Dodatkowo zdał sobie sprawę, że przyznanie się Potterowi nie było mądre, a musiało wynikać z jakiegoś szoku pourazowego. Czarny Pan był przecież mistrzem oklumencji i Draco nie miał teraz pojęcia, jak ma chronić swój umysł. Ku swojej irytacji pomyślał o Harrym, w końcu on obiecał mu pomóc. Tylko problem polegał na tym, że Potter nie odzywał się do, niego od czasu ich spotkania w gabinecie Snapea. Draco musiał przyznać, że trochę go to niepokoiło. Podczas posiłków, próbował złapać jego wzrok, ale gryfon w ogóle nie zerkał na stół ślizgonów. Poprzednio, kiedy zbyt długo nie rozmawiali Harry miał ten napad migreny i po cichu Draco na to liczył. Klątwa mogłaby się w końcu przydać, zamiast rujnować im życie. Po mimo swoich przypuszczeń nie poczuł nagłej potrzeby pójścia do Pottera, a ten nie wylądował u pielęgniarki.
Boże Narodzenie się zbliżało, a Draco znowu przestał jeść, w zamian znikając w pokoju życzeń i majstrując przy szafce zniknięć. Mógłby przysiąc, że mebel zaczynał poprawnie działać. Korciło go, żeby wpuścić do niej śmierciożerców w nadziei, że znikną i przepadną na zawsze. Nie był jednak, aż takim optymistą.
Kiedy profesor Slughorn wydał przyjęcie bożonarodzeniowe, cierpliwość Draco się skończyła i zapominając o ostrożności zaczął kręcić się po korytarzu w pobliżu gabinetu nauczyciela, mając nadzieje na spotkanie Pottera. Oczywiście mógł też podejść do niego w dowolnym momencie w ciągu dnia, ale przypadkiem usłyszał, jak dwóch puchonów plotkowało na temat jego nagłej, dziwnej przyjaźni z Harrym i irracjonalnie przestraszony, takimi zarzutami, nie miał zamiaru zbliżać się do chłopaka. Pansy Parkinson z większą, niż dotąd, zajadłością obrażała gryfonów, a Zabini zadawał niewygodne pytania i Draco nie chciał ryzykować, że ktoś się dowie, co go połączyło z gryfonem. Miał nadzieje, że Harry też wie o plotkach i to właśnie, dlatego się nie odzywa.
Przeszedł korytarz wzdłuż i nie patrząc, dokąd idzie wpadł na kogoś. Odbił się od ów przeszkody, ledwie utrzymując równowagę.
- Co ty wyrabiasz, Draco? – Chłodny głos Snapea, rozbrzmiał w uszach blondyna. Spojrzał na ponure oblicze profesora i wyprostował się odruchowo.
- Spaceruje. – Skłamał, nie patrząc na rozmówcę. Kłamiąc tak beznadziejnie, że sam by siebie wyśmiał.
Snape prychnął w pogardzie i złapał chłopaka za łokieć, ciągnąc go w głąb korytarza, z dala od gabinetu skąd dobiegały głosy zabawy.
Kiedy zrobiło się cicho, przystanęli i Draco wiedział już, co usłyszy.
- Twója matka poprosiła mnie, żebym przekonał Lucjusza, że ściąganie cię do rezydencji do zły pomysł. – Zrobił pauzę, zastanawiając się nad doborem słów. – Nie mam zamiaru się więcej mieszać, więc zacznij zachowywać się, jak należy. – Fuknął groźnie.
Draco przez chwilę zastanawiał się, czy nie powiedzieć profesorowi o klątwie, ale szybko zrezygnował z tej możliwości, myśląc, że Harryemu mogłoby się to nie spodobać.
-  Pomogę ci z twoim zadaniem. – Oświadczył Snape, długo wpatrując się z zastygłą w szoku twarz blondyna.
- Sam sobie poradzę. To MOJE zadanie. – Malfoy spojrzał na mężczyznę marszcząc brwi, wyraźnie akcentując, komu Czarny Pan kazał zabić Dumbledorea. Chwilę później zdał sobie sprawę, że unoszenie się dumą w tej, akurat sprawie jest najgorszym, co mógł zrobić, ale nie było już wyjścia. Wyszarpał łokieć z uścisku i odszedł, umyślnie kierując się w stronę trwającego przyjęcia. Czuł na sobie oceniające spojrzenie Snapea i z ulgą przyjął fakt, że wokół gabinetu tłoczyli się teraz ludzie. Wmieszał się w tłum, nie będąc pewnym czy był to taki dobry pomysł, kiedy uczestnicy przyjęcia zaczęli szeptać miedzy sobą, pokazując palcami na jego osobę. Miał już zamiar powiedzieć, coś wyjątkowo obraźliwego, ale poczuł jak czyjaś dłoń zaciska się na jego nadgarstku. Spojrzał za siebie i dostrzegł parę zielonych tęczówek, wpatrujących się z nim z naciskiem, zza okularów. Zignorował gapiów i nawet się nie zastanawiając poszedł za Potterem. Kątem oka dostrzegł, jak Zabini wpatruje się w niego, z nieodgadnioną miną.


Harry zaprowadził ich na czwarte piętro mijając, tak wiele ludzi, że Draco był pewny, że zamek wypełni się teraz nowymi plotkami na ich temat. Gryfon chyba się tym nie przejmował, bo uśmiechał się do mijanych znajomych, zamieniając z niektórymi kilka słów.
Kiedy w końcu stanęli przed drzwiami do jednej z łazienek dla perfektów, Harry szybko wypowiedział hasło i bez słowa wszedł do pomieszczenia. Draco rozejrzał się wokół, jakby to miało jeszcze jakieś znaczenie i ruszył za chłopakiem.
Harry stał z założonymi rękoma na piersi i patrzył ma Draco z wyraźną pretensją. Łazienka była zaparowana, zupełnie jakby, ktoś dopiero brał tu kąpiel. W lustrze Draco dostrzegł jedynie zamglony kształt swojej postaci. Przestał obserwować pomieszczenie, kiedy Harry zaczął mówić.
- Hermiona, widziała cię przed gabinetem Slughorna i kazała mi za tobą pójść. – Zaczął, przestępując z nogi, na nogę. – Pomijając, że ciągle namawiała mnie do rozmowy z tobą. I miała racje, sądząc po tym, co usłyszałem od Snapea.
Draco zesztywniał, analizując szybko, przebieg rozmowy z profesorem.
- Sądziłem, że pokazując mi mroczny znak, masz zamiar przestać realizować to twoje „zadanie” – Pokazał dłońmi cudzysłowie. –Po co to w ogóle widziałem?
- To była głupota. – Warknął Draco, obracając się na pięcie z zamiarem wyjścia. Jak mógł być tak głupi, żeby prosić o pomoc Pottera. To wina tej przeklętej klątwy, a on ślepo dał się omotać.
Harry złapał rękę ślizgona i pociągnął go z powrotem do łazienki. Szare tęczówki wyrażały szczery żal. Gryfon milczał przez chwilę, ściskając mocniej przedramię blondyna.
- Wiem, że powiedziałem, że ci pomogę. – Oświadczył, uporczywie wpatrując się w oczy rozmówcy. – Ale szczerze nie mam pojęcia, co miałbym zrobić. Jest tylko jedna osoba, która obecnie pomaga też i mi. – Przerwał na chwilę, oczekując jakiejś reakcji na swoje słowa, ale ślizgon milczał. – Draco, zaraz po świętach spotkam się z Dumbledorem i chciałbym, żebyś poszedł ze mną. Zastanów się nad tym.
Puścił ramię Draco i zrobił kilka kroków w stronę wyjścia.
- Jeżeli będę wstanie wrócić z rezydencji. – Rzucił, nawet się nie zastanawiając, czy naprawdę chcę to powiedzieć.                   

Komentarze

  1. Wystarczyło skomentować poprzedni post, a po roku braku odzewu ukazała się kolejna część. Jestem przeszczęśliwa i chcę więcej! Fabuła, moim zdaniem, dopiero się rozkręca, więc chcę wiedzieć co będzie dalej. Proszę nie porzucaj tej historii, bo jest fantastyczna.
    Weny i pozdrawiam serdecznie :)

    //Mika

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz