Cisza i Ogień. Rozdział XI



 0.1
                Świece przygasały, ogień roztapiał ostatki wosku, który swobodnie skapywał na kamienną podłogę. Mrok powoli skradał się do pokoju, wypełniając już wszystkie kąty. Siedzący przy biurku chłopiec drgnął i spojrzał w okno na granatowe, ciemne niebo zupełnie pozbawione gwiazd. Było mu zimno, ale bał się położyć w łóżku, które zdawało się łypać na niego groźnie. Naciągnął na siebie koc i chuchnął w dłonie, próbując się ogrzać. Bolała go kostka u prawej nogi, ale już prawie nie czuł złamanego żebra. Lucjusz przemyślał słowa Snapea i teraz traktował go zaklęciem, które sprawiało mu ból, ale nie miał żadnych widocznych obrażeń.
Draco sięgnął po swoją różdżkę i szepnął zaklęcie uśmierzające ból, a kostka niemal od razu przestała dawać o sobie znać.
Usłyszał kroki gdzieś w korytarzu i zamarł bez ruchu, prawie nie oddychając. Czyjeś buty głośno stukały o kamienną podłogę, a echo boleśnie odbijało się w głowie Draco. Wiedział, że za chwilę drzwi się otworzą, chociaż zamknął je zaklęciem. Wiedział także, kto wejdzie do pokoju.
Zacisnął dłoń na różdżce, chociaż próba obrony to daremny trud, już próbował.
Światło z korytarza wdarło się do pomieszczenia, przeganiając mrok, a chwilę później ciemność wróciła. Czyjeś oczy błyszczały, odbijając blask nocy zza okna. Usłyszał, jak różdżka tnie powietrze i jego ciało zaczęło poruszać się mimo woli. Całym sobą starał się powstrzymać od położenia się na łóżku, ale zrobił to. Kolejne zaklęcie go unieruchomiło, niewidzialnymi więzami. Następne pozbawiło ubrania.
Bolało, bardziej niż zwykle. Kiedy śmierciożerca wdzierał się do jego ciała krzyczał, chociaż zawsze pilnował, żeby tego nie robić. Zacisnął pięści tak mocno, że poczuł krew na dłoniach, gdy paznokcie przebiły skórę.
Po wszystkim, splugawiony po raz kolejny, został sparaliżowany bólem tak silnym, że wszystko do tej pory wydawało się jedynie otarciem na skórze. Nie był to pierwszy raz, kiedy został potraktowany Crucio, ale odczucie zawsze było tak samo przerażające.
Pokój zupełnie zalała ciemność i Draco wykorzystał ją, żeby ukryć się chociażby przed samym sobą. Nie chciał widzieć swojej twarzy w lustrze.
Z trudem wstał z łóżka i nie ukrywając szlochu, wrócił do fotela, ale zanim na nim usiadł, jego kostka znowu zaczęła boleć i tracąc równowagę upadł na podłogę, tuż pod biurkiem.
Bezsilność uderzyła w niego tak gwałtownie, że jedynie, co był wstanie robić, to skulić się i płakać, myśląc o tym, jak bardzo nienawidzi swojego ojca i Voldermorda . Wiedział już, że przyjmie pomoc Harryego.
***
Rankiem obudził go zapach wanilii, unoszący się z nad filiżanki herbaty. Leżał w łóżku i wątpił, żeby on sam do niego wszedł. Skrzaty musiały go przenieść z podłogi.
Leżał bez ruchu, wpatrując się w sufit. Bał się ruszyć, bo wiedział, że będzie czuł jedynie ból. Ale nie mógł też dopuścić, żeby ojciec tu po niego przyszedł. Wstał krzywiąc się i wziął ze stolika nocnego filiżankę z wrzącą herbatą. Od jakiegoś czasu zaczął ją pić, zamiast wylewać. Zwłaszcza, kiedy jedna ze skrzatek zasugerowała mu, że jest w niej eliksir leczniczy. Draco był jej bardzo wdzięczny, przerażając tym stworzenie, które nigdy nie doświadczyło takiego uczucia, od nikogo w domu Malfoyów.
Ubrany i umyty, wyglądał prawie tak, jak zawsze. Arystokrata ze starego rodu czarodziejów, z tym wyjątkiem, że znikła duma i gdyby nie cała otoczka z ubrań i miejsca, gdzie był, nie różniłby się od więźnia z Azkabanu, dręczonego przez dementory. Zszedł do jadalni, ale nie zastał tam nikogo. Nakryto tylko dla jednej osoby i z ulgą przyjął samotność podczas śniadania. Coś się musiało wydarzyć, że zapowiedziani goście jednak się nie zjawili. Po mimo tej wiedzy, Draco nie dał sobie odpocząć od pilnowania swoich myśli. Oklumnecja wciąż była dla niego wyzwaniem, ale jej podstawy znał i miał złudną nadzieje, że tyle wystarczy. Poprzednio zupełnie zapomniał o zabezpieczeniu umysłu. Ojciec przyłapał go na czytaniu w bibliotece o starożytnych klątwach miłosnych i szukając odpowiedzi na powód tego zainteresowania, wdarł się do jego głowy, nie dając mu czasu na cokolwiek.
Zjadł śniadanie z wyraźnym ociąganiem, a dopiero pojawiające się skrzaty dały mu do zrozumienia, że powinien już wyjść z jadalni, bo one dostały polecenie już sprzątać. Bał się. Potrafił to teraz przyznać, po tym, co przeżył do tej pory.
Skierował swoje kroki do gabinetu ojca sądząc, że tam powinien się teraz udać. Lucjusz przesiadywał za biurkiem długie godziny, lubiąc studiować swoje księgi. Brak jego obecności w pomieszczeniu zaskoczyła Draco. Tak samo jak cisza, wypełniająca pokój. Nie paliło się w kominku, regały wyglądały fascynująco oblane łuną porannego światła, wpadającą przez duże wąskie okna.
Podszedł do biurka, przyglądając się rozrzuconym na blacie listom, w większości nieotwartych. Nóż do ich otwierania leżał na skraju biurka, migocząc zielenią szafiru na rączce. Draco wziął go w dłoń, pozwalając światłu pieścić kamień. Tuż pod nim widniała duża literka M, świadcząca o przynależności do rodziny Malfoyów. Tak samo, jak wiele było tu rzeczy czarno magicznych, też te sygnowane im nie ustępowały.
Z nagła otwarte drzwi sprawiły, że Draco podskoczył i odruchowo zacisnął dłoń na nożu. Ciemna krew pociekła na dywan, wsiąkając głęboko. Szmaragdowe tęczówki zwróciły się w stronę, drugich bliźniaczo podobnych. Burza w głowie młodszego z Malfoyów, szybko ucichła zatrzymana próbami zastosowania oklumencji. Siła ojca zelżała, a jego jasna brew uniosła się w zaskoczeniu. Lucjusz zamknął drzwi machnięciem różdżki, a te trzasnęły głośno.
- Wracaj do szkoły, jesteś mi tu zbędny. – Omiótł wzrokiem sylwetkę syna, przy okazji raz jeszcze próbując zajrzeć do jego głowy. Draco trzymał swoje myśli zamknięte, tym bardziej drażniąc Lucjusza. Mężczyzna spojrzał na zalegające listy i odruchowo odszukał nóż, w pokrytej krwią, dłoni Draco.
- Co ty próbujesz zrobić, chłopcze? – Wyciągnął dłoń, ale Draco nawet nie drgnął, pragnąc jedynie, żeby Lucjusz zniknął i przestał patrzeć na niego, jak na śmiecia. – Jesteś skazą w tej rodzinie, gdyby mój ojciec cię widział. Bądź wdzięczny, że wciąż przyznaję się do ciebie. – Lucjusz kipiał nienawiścią, jego oczy zdawały się nabiegłe krwią właśnie z tego powodu, jakby to, co czuł względem syna nie mieściło się w jego ciele. Złapał za różdżkę i wycelował ją wprost w chłopca.
- Zamilcz! – Draco spojrzał na ojca, równie złym wzrokiem, mając w głowie to, na co ten człowiek pozwalał i co sam mu robił. Czując jednocześnie, że ma znacznie więcej do zaoferowania i stać, go na lepsze rzeczy, niż ciągłe imponowanie człowiekowi, który podobno jest jego ojcem.  
- Co powiedziałeś? – Lucjusz szybkim krokiem podszedł do blondyna i zacisnął palce na jego chudym ramieniu. – Jak śmiesz?! – Zamachnął różdżką, ale zanim cokolwiek zdążyło się z niej wydobyć, rozbryzg szkarłat.
Draco był oszołomiony, kiedy przypuszczenie, że na dywanie nadal znajduje się tylko jego krew, okazało się błędne. Tak oto, u jego stóp leżał Lucjusz, patrząc na niego w równym szoku. Szafir w rączce noża do listów wciąż mienił się kolorami zieleni, teraz wystając z piersi Malfoya.
Dłonie Draco bardzo drżały, nie potrafił policzyć ile ma palców, chociaż to chyba jednak łzy zamazały mu widoczność. Jego ojciec umierał, dotknięty jego ręką, a on był przerażony, nie tym, co zrobił, a konsekwencjami. Musiał uciekać, odnaleźć Harryego tylko on jeden będzie mu wstanie pomóc, ukryć przez Czarnym Panem i jego gniewem. Matka, ona również musi się stąd wydostać, będzie równie winna. Drzwi ponownie trzasnęły, kiedy wybiegał.      
               Pokój wyglądał fascynująco, zalany światłem poranka, przeciskającym się pomiędzy regałami i miękko spływającym na dywan, gdzie rozjaśniało szkarłat i nadawało błysku szafirowi. To było ostatnie wspomnienie z tego domu, jakie Draco zapamiętał.    
                                                      
  
                 ***
Święta w Norze dla Harryego zawsze były wspaniałym czasem. Uwielbiał słodkości pani Wasley i jej dbałość, żeby niczego nie zabrakło podczas tych kilku dni. Ale bardziej niż słodycze wolał domową, uspokajającą atmosferę, jaka towarzyszyła świętowaniu.  Tym razem jednak nie umiał pozbyć się przeczucia, że dzieje się coś złego. Nie śnił koszmarów, co wydawało się rozsądniejsze niż towarzyszące mu przekonanie, że świat się wali, a on nie jest wstanie tego powstrzymać. Ron zajął jego myśli na kilka godzin, kiedy ćwiczyli rzuty za domem i tylko to pozwoliło mu przetrwać dzień bez umartwiania się. Hermiona chodziła równie niespokojna, spoglądając na niego, co jakiś czas wyraźnie zaniepokojona i zła jednocześnie. Miała przy sobie książke od Draco i czytała ją z uporem, chociaż zapewne znała jej treść na pamięć. Harry także ją przeczytał, skupiając się na klątwie, która go dotyczyła. Zaklęcie brzmiało podobnie do tego, które dziewczyna znalazła w szkole, ale nie był przekonany, że chodzi o te same czary. Klątwy i Uroki Przeszłości mówiły, o czarno magicznej klątwie zniewalającej umysł i ciało osoby przeklętej i tej zarażonej. Harry nie czuł się zniewolony, oczywiście wykluczając nie zrozumiały pociąg do Draco. Po za tym następstwa zaklęcia, miały doprowadzić do śmierci obojga. Urok powinien karać czarodziejów za związki z mugolami i to oni byli zarażonymi. Harry nie dziwił się, że taka klątwa znalazła się w domu Malfoyów, nie od dziś wiadomo, jakie mają zdanie na temat nie magicznych ludzi, żyjących obok nich. Doczytując o zaklęciu stracił wiarę, że faktycznie zapobiegają czemuś i zupełnie przestał pomagać Hermionie. Oczywiście powiedział jej, co o tym sądzi, ale jak się można spodziewać, dziewczyna stwierdziła, że to jedynie, co mają i śmiało mogą zacząć od tego.
To, co łączyło go obecnie z Draco miało inną formę. Nie karało ich, a uzależniało od siebie. Im więcej dotyku sobie dawali, tym bardziej potrzebowali tego w przyszłości. Harry już teraz czuł, że powinien sprawdzić, czy blondyn nadal smakuje tak samo. Chociaż te myśli przerażały go nieco, nie próbował już się ich pozbyć. Wypieranie nie było rozwiązaniem i książka Draco, także nie. Była za to wskazówką.
 „Cisza i ogień – Z żaru, stworzyć popiół i w ciszę krzyki przeobrazić. Wrogów pogodzić tylko po to, by ich zabić.”- Harry obejrzał się wokoło, szukając wzrokiem Rona. W salonie kręciło się dużo osób, ale przyjaciela nie było wśród nich. Ginny spojrzała na Harryego, zanim znikła za ścianą, wołana przez matkę. – Hermiono, to nie jest to zaklęcie.
- Dlaczego ciągle się przy tym upierasz? – Dziewczyna zmarszczyła brwi, podnosząc wzrok z nad książki.
- Musisz mi uwierzyć. To coś ma nas przyciągać do siebie, nie truć, jak sugeruje ta książka. – Wyjaśnił, zabierając ciastko ze stosu stojącego na stoliku naprzeciwko kanapy.
Hermiona zamknęła książkę i odsunęła się nieznacznie od przyjaciela, jakby ten chciał jej ją zabrać.
- W takim razie, po, co Voldemord miałby przeklinać cię czymś, co tworzy uczucie, zamiast zabijać? – Zagadnęła, unosząc brew.
- Może robi to i to. – Przełknął pośpiesznie ciastko, które ugryzł, przypominając sobie okoliczności powstania klątwy. Wykręcił się gwałtownie w stronę przyjaciółki. – W Ministerstwie, kiedy chciał mnie złamać, mówił o miłości. – Zerwał się z miejsca, oszołomiony swoim nagłym odkryciem. – Jak mogłem wcześniej na to nie wpaść? Posłuchaj Hermiono, Voldemord odrzuca uczucia, uważa, że czynią go słabym. Przez to zlekceważył moją matkę i prawie zginął. – Usiadł z powrotem, przysiadając się znacznie bliżej dziewczyny. – Myślę, że celowo wybrał taką klątwę, żeby pokazać mi, jak miłość osłabia.
Hermiona wyglądała, jakby analizowała słowa Harryego, powtarzając je w głowie. Jej oczy przybierały wyraz zrozumienia, który szybko zabarwił się wątpliwością.
- Ale, co z Malfoyem? Dlaczego on? Klątwa mogła się aktywować przy każdym, kiedy byłeś zły. To nie ma sensu, żeby On chciał uśmiercać kogoś, kto miał mu pomóc.
Pani Weasley krzyknęła na nich z kuchni, wołając na kolację, dekoncentrując tym Harryego. Spojrzał za siebie i dostrzegł ponure oblicze Rona, który stał w drzwiach.
- Kolacja. – Burknął i odwrócił się na pięcie wychodząc, zanim którekolwiek z nich zdążyło zareagować.
Hermiona wstała jak oparzona zerkając na Harryego nerwowo. Zagarnęła książkę i wybiegła za Ronem nie dając przyjacielowi czasu na dokończenie swojej teorii.
Harry ociągał się jeszcze przez kilka minut zanim zdecydował się pójść na posiłek. Cisza wokół niego przypomniała mu o niepokoju, teraz znacznie silniejszym.

           Kolacja wśród Weasleyów, tym razem nie zagłuszyła myśli. Bliźniaki robili najwięcej hałasu, przedstawiając swoje nowe wynalazki. Pani Weasley groziła dzieciom, nakazując spokój. Bill przekonywał do czegoś nadąsaną Fleur. Hermiona ciągle zagadywała do Rona, ale on uparcie milczał. Ginny siedząca najbliżej Harryego, przyglądała mu się przez większość kolacji. Potter czuł jej wzrok, ale nie odpowiedział na to w żaden sposób.
- Harry, czemu nie jesz? – Pani Weasley, podniosła się z krzesła i zmierzyła go surowym wzrokiem.
Harry spojrzał na nią lekko oszołomiony, słysząc swoje imię w gwarze rozmów. Ginny nagle zerwała się z miejsca podkładając mu serwetkę pod nos.
- Krew ci cieknie z nosa!
Zebrani zamilkli, spoglądając w jego stronę. Harry spojrzał na swój talerz, odnajdując czerwone krople na białej porcelanie. Uświadomił sobie także, że pochłonięty ponurymi myślami nie zauważył, jak boli go głowa. Złapał za dłoń Ginny trzymającą serwetkę i zabrał ją z jej uścisku. Podnosząc się z krzesła, zatoczył się, co spotkało się z nagłym okrzykiem zebranych.
Hermiona świadoma, co jest powodem, wstała od stołu i złapała chłopaka za ramię.
- Ron, zabierzmy go do salonu. – Poleciła, na co chłopak od razu zareagował zapominając o swojej złości. Przerzucił ramię Harryego przez swój kark i zaprowadził go, wraz z Hermioną, do salonu.
- To blizna. – Zapewniła dziewczyna, kiedy pani Weasley biegła z eliksirem przeciw migrenowym. – To się już zdarzało, kiedy Sam, wiesz, kto, jest zły. – Starała się być spokojna, ale brak Draco w pobliżu sprawiało, że nie wiedziała, co mogłoby pomóc Harryemu. Takie wytłumaczenie zakończyło domysły, ale wywołało niepokój.
Ten nagły atak spowodował poruszenie w domu i sielankowy nastrój prysł, jak bańka. Nagle nawet bliźniacy spoważnieli, świadomi, że nie należy zapominać o zagrożeniu.
Harry siedząc na kanapie, pochylony nisko i przyciskający serwetkę do nosa, z ulgą przyjął sprawne zarządzenie Hermiony o pozostawieniu go w spokoju. Tylko Ginny krążyła po salonie, nie słuchając tego, co mówiła Hermiona. Harry po raz pierwszy poczuł, że drażni go jej obecność. Zwłaszcza, że spoglądała na niego zaniepokojona i podejrzliwa.
- Ginny, wyjdź. – Odezwał się, zbyt szorstkim głosem. Bo dziewczyna zastygła na chwilę w szoku, zaskoczona.
- Zostanę.
- Wyjdziesz. – Ron złapał siostrę za ramię i wyprowadził ją z salonu ignorując jej sprzeciwy. Zamykając drzwi rzucił na nie zaklęcie wyciszające i spojrzał twardo na Hermione. Dziewczyna siedziała już przy Harrym trzymając go za ramię.
- Harry, co mam zrobić? Przecież go tu nie ma. – Zagadnęła, a głosu nie miała już tak spokojny.
- Kogo nie ma? – Ron usiadł na fotelu naprzeciwko Harryego i położył swoją różdżkę na stoliku. – Wyjaśnicie mi w końcu, co się dzieje?
- Ron, nie teraz. – Poprosił Harry, obecnie zupełnie świadomy bólu. Odsunął serwetkę od nosa, ale jego nadzieja, że krwotok ustał szybko znikła. Jak tak dalej pójdzie to wykrwawi się na śmierć.
- Harry został przeklęty przez Voldemorda w Ministerstwie, tak przynajmniej sądzimy. To rezultaty. – Hermiona wstała i zaczęła krążyć po pokoju, podobnie, jak wcześniej Ginny.
- Jak to przeklęty? – Ron wyglądał na wstrząśniętego. – Dlaczego ja nic nie wiem?
- Bądź cicho! – Krzyknęła- Muszę pomyśleć, co mu pomoże.
Harry jęknął, kiedy dziewczyna podniosła głos.
- Nie pomagasz. – Stwierdził. – Muszę to przeczekać i potrzeba mi więcej serwetek. – Zwrócił się do Rona, pokazując mu naciekły czerwienią materiał. Chłopak w pośpiechu zaczął przeglądać szafki, wyciągając z nich wszystko, co mogłoby się nadać.
Kiedy po pół godzinie nic się nie zmieniło Ron wpuścił do salonu resztę rodziny, szukając pomocy. Ginny gładziła Harryego po plecach, szepcząc uspokajająco, jakby to mogło pomóc, a on sam z całych sił starał się siebie przekonać, że to dłoń Malfoya. Niespodziewana poprawa nastąpiła naglę. Harry wstał gwałtownie, oddychając ciężko. Zostawiając wszystkich w osłupieniu wybiegł z salonu, kierując się na zewnątrz. Zanim się tam znalazł usłyszał dźwięk towarzyszący aportacji. Nie wiedział, co się stało i jak to możliwe, ale przed domem stał Draco w towarzystwie Dumbledorea. Blondyn widząc, Harryego zrobił dwa duże kroki, zanim ten do niego dobiegł i z ulgą zaplótł ramiona wokół jego karku. Harry zamknął Draco w uścisku i na chwilę pozwolił sobie na rozkosz płynącą z czystego umysłu i braku bólu. Była to znacząca różnica po tym, co czuł przez ostatnie dni. Nagła jasność w głowie kazała mu pozbyć się rąk Draco ze swojego ciała i zasłonić go przed nadchodzącymi domownikami. Nie wiedział nawet, dlaczego tak zrobił i co mu to nakazało, ale okazało się pomocne.
Draco nie powiedział słowa, kiedy stanął przed nim zasłaniając go sobą, zaplątał jedynie palce w jego dłoni i z słyszanym westchnieniem ulgi przyjął umocnienie uścisku przez Harryego.
Dumbledore zerknął na uczniów i wystąpił kilka kroków do przodu.
- Mamy ci wiele do powiedzenia, Harry. – Powiedział krótko nie spuszczając wzroku z drzwi domu.
- Co on tu robi?! – Ron wypadł zza progu jak szalony i rzucił się w stronę Draco. Zaraz za nim przybiegli i bliźniacy łapiąc brata za ramiona. Oboje spoglądali groźnie, ale mieli trochę więcej rozsądku i tylko to powstrzymało ich przed dołączeniem do Rona.
Harry odruchowo wyciągnął wolną rękę w celu obrony Draco, co odbiło się w oczach przyjaciela w postaci uczucia zdrady, wyjątkowo bolesnej dla Pottera. Widział u niego podobny wyraz, kiedy zakwalifikował się do Turnieju Trójmagicznego. I nie wspominał tamtego okresu zbyt dobrze.
- Ronaldzie, wejdźmy do środka. – Dyrektor położył dłoń na ramieniu chłopaka, mówiąc bardzo spokojnym głosem.
- Dumbledore, co to ma znaczyć, dlaczego przyprowadziłeś chłopaka Malfoyów? – Molly wybiegła na podwórko, jako ostatnia. Przecisnęła się przez osłupiałe zbiegowisko jej dzieci i podeszła do gości wyraźnie wzburzona.
- Artur powinien niedługo przybyć i wszystko ci wyjaśni. – Dyrektor poprawił swoje okulary, w spokoju ruszając ku drzwiom. – Mieliśmy przybyć razem, ale… - Zerknął na Draco zastanawiając się nad doborem słów. – Zaistniała potrzeba natychmiastowej aportacji. Chłopcy, nalegam żebyśmy weszli do środka.
- On nie przekroczy progu tego domu. – Fred łypnął groźnie na Dumbledora pokazując palcem wprost na Malfoya.
Harry był przygotowany na jakąś złośliwą uwagę od blondyna, co miałoby tylko pogorszyć sytuacje, ale nic takiego nie nadeszło. Wzmocnił się tylko uścisk jego dłoni. Zgromadzeni wyglądali, jakby też na to czekali, a brak jego reakcji sprawił, że zapadła minutowa cisza, w której wymieniano spojrzenia.
- Co mu się stało? – Bill przerwał milczenie podchodząc do Harryego i Draco, przyglądając się blondynowi z wyraźnym zainteresowaniem. Wyciągnął dłoń w stronę chłopaka, ale Harry złapał go za nadgarstek uniemożliwiając dalsze zbliżenie się.
- Zostaw go. – Warknął.
- Harry, co ty wyprawiasz? – Ron zdawał się podjąć ostatnią próbę zrozumienia zachowania przyjaciela. Nie wyrywał się już braciom, a w zamian stał spokojnie wpatrując się w miejsce gdzie stali chłopcy.
- Nie ma wyjścia, to przez klątwę. – Bill zaskoczył tym stwierdzeniem wszystkich, zwłaszcza Harryego, który spojrzał na niego, potem na Dumbledorea i skończył z powrotem na Billu.
- Jaką klątwę? – Pani Weasley wyglądała na podobnie wstrząśniętą, co wcześniej Ron.
- Wszystko wyjaśnimy, Molly. Tylko wejdźmy do domu. – Dumbledore ponowił swoją prośbę tym razem ze skutkiem, bo kobieta ruszyła za dyrektorem nakazując dzieciom podążanie za nią. Ron obejrzał się za Hermioną, odnalazł ją przy Ginny. Bezgłośnie wypowiedziała przeprosiny i zniknęła w drzwiach.
- Więc jak zwykle ja nie jestem wystarczająco dobry, żeby wiedzieć. – Rzucił, obracając się na pięcie i gniewnym krokiem podążając za resztą rodziny.
Harry chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, co przekonałoby Rona i nie brzmiało, jak głupie tłumaczenie się.
Bill został na podwórku, jako ostatni z rodziny. Odczekał kilka minut i spojrzał na chłopców łagodnym wzrokiem, co wyglądało dziwnie na tle jego groźnie wyglądających blizn.
- Dumbledore wiedział o klątwie. – Głos Draco zza pleców, zaskoczył Harrego, zwłaszcza, że był cichy i zachrypnięty jakby dawno nie miał okazji rozmawiać. Spojrzał na blondyna, odkrywając krew na policzku i koszuli. Szybko zbadał wzrokiem całą jego sylwetkę, szukając ran.     
- Kazał mi cię pilnować. – Bill włożył dłonie do kieszeni i ruszył do domu. – Macie pięć minut i wchodzicie do środka, dobrze? – Zagadnął odwracając się przez ramię.
Harry kiwnął głową w potwierdzeniu i w milczeniu obserwował odchodzącego mężczyznę. Kiedy ruda głowa zniknęła, odwrócił się do Draco napotykając szare tęczówki wpatrzone w niego. Oczy miał smutne, nawet bardziej niż dotychczas i nim Harry zdążył się zorientować pojawiły się łzy. Pierwszy raz widział, żeby Malfoy płakał. Wyglądało to potwornie, bo nie do tego się przyzwyczaił i nie uważał, żeby był osobą, która powinna oglądać takiego chłopaka. Draco miał widocznie inne zdanie na ten temat, bo nie powstrzymywał się i nie próbował ukryć. Patrzył swoimi smutnymi oczami i wylewał łzy, które rozmazywały krew na jego policzku.
Harry przełknął głośno ślinę i wahając się złapał twarz chłopaka w swoje dłonie.
- Co się stało? – Zapytał, ocierając kciukami mokre ślady na skórze.
- Zabiłem swojego ojca. – Draco ledwie było słychać, jakby bał się powiedzieć to głośno i pewnie tak było, bo zaraz potem szarość zapełniła się paniką, a jego oddech przyśpieszył.
Harry nawet się nie zastanawiając i ignorując nagłe uczucie strachu i przerażenia, złapał Draco w ramiona i przytulił do siebie najszczelniej, jak tylko był w stanie.
- W porządku. – Powiedział, nie wiedząc, czy to właściwe słowa dla tej sytuacji. – Postoimy tu, a ty się uspokoisz.
- Nie. – Draco oswobodził się z uścisku i nie uprzedzając w żaden sposób, pocałował Harryego. Tak bardzo tego potrzebując, że to było prawie bolesne. To nic, że Potter nie oddał pocałunku i nawet nie drgnął, było lepiej, kiedy po prostu mógł to zrobić. Odsunął się i wytarł swoje mokre policzki mankietami koszuli. Nie patrzył już na Harryego, złapał tylko jego dłoń w nadziei, że ten ponownie splecie ich palce.
Robiąc pierwszy krok w stronę domu, poczuł, jak jego kostkę przeszywa nagły ból i nie mając nad tym kontroli traci równowagę. Przez adrenalinę towarzyszącą mu do tej pory zapomniał o skręconej kostce i nie czuł bólu.
Harry złapał go w pasie i o nic nie pytając zaprowadził go do salonu, gdzie zebrali się już wszyscy. Chciał uniknąć publicznej dyskusji na temat tego, co łączyło go z Draco i miał nadzieje, że tak będzie, ale widząc oczekujące twarze domowników zwątpił w luksus, posiadania tej wiedzy tylko dla siebie.
Draco z jego pomocą usiadł na kanapie i nie zaprotestował, kiedy podwinął mu nogawkę spodni odsłaniając siną, napuchniętą kostkę.
- Jest skręcona, pani Weasley pomoże mu pani? – Zwrócił się do kobiety, Ron parsknął w rogu pokoju stojąc z założonymi rękami na piersi. Harry poczuł gniew powoli przepełniający jego ciało i nim Dyrektor zabrał głos, co miał zamiar uczynić, wybuchł.
- Torturowali go! Jego własny ojciec mu to zrobił, nie możesz być tak, zaślepieny nienawiścią! – Krzyknął.
- Niech pokaże swoje lewe ramię. To jeden z nich! – Ron zrobił dwa duże kroki i złapał za rękę Draco.
- Ron! – Krzyknęła Hermiona.
Draco złapał gwałtownie powietrze i z całej siły wyszarpał swoją rękę z żelaznego uścisku Rona. Wycofał się kilka kroków i znalazł się za Harrym trzymając się za jego szaty, jak małe skrzywdzone dziecko.
- Nie, proszę. Nie dotykaj mnie. – Całe opanowanie, które starał się utrzymać upadło, kiedy obca dłoń go dotknęła. Od razu poczuł ból na całym ciele, jak wtedy, kiedy ostatnim razem ktoś go dotykał.
Ron osłupiał, wpatrując się w swoją rękę i przenosząc wzrok na Draco, a później na Harryego szukając u niego odpowiedzi.
Harry też nie spodziewał się takiej reakcji, ale uświadczyła go w przekonaniu, do którego wszyscy zgromadzeni powoli dochodzili.
- Czy oni cię… - Zaczął Ron, ale Draco przerwał mu w pół słowa.
- Nie mów tego…
Harry posłał przyjacielowi ostrzegające spojrzenie.
- Molly trzeba opatrzyć Draco i obawiam się, że jestem zmuszony zostawić go pod waszą opieką. – Dumbledore odezwał się, nagle przypominając o swojej obecności. Stanął między Harrym, a Ronem przerywając ich wymianę spojrzeń.
- Czy to bezpieczne dla mojej rodziny, Dumbledorze? - Kobieta spojrzała na Malfoya z troską, nie kryjąc zaniepokojenia.
- Molly, ten chłopak chcąc uciec prawie zabił Lucjusza. – Artur Weasley pojawiający się nagle w drzwiach salonu sprawił, że kobieta podskoczyła zaskoczona. W zamieszaniu nikt nie usłyszał, kiedy mężczyzna aportował się przy domu.
- Lucjusz żyje, Arturze? – Dumbledore, spojrzał na mężczyznę przez swoje okulary połówki. Szybko oceniając czy jego domysły są słuszne.
- Tak, ktoś musiał go znaleźć i aportować do Świętego Munga. Cała sprawa jest zatajona, wygląda na to, że nie chcę, żeby zdrada wyszła na jaw. – Wyjaśnił i odłożył swój płaszcz na oparcie fotela. – Spodziewałem się po was więcej. – Spojrzał na swoje dzieci, marszcząc brwi w zawodzie.
Molly wyszła z pokoju korzystając z pojawienia się męża.
- Jest tu was za dużo. – Artur omiótł pokój wzrokiem. – Zostaje Bill, Hermiona i Ron, reszta wraca do siebie.  Protesty bliźniaków na nic się zdały, bo ostatecznie i tak musieli wyjść, zabierając ze sobą Ginny i Fleur. Kiedy opuścili salon zrobiło się nieco spokojniej.
Dumbledore usiadł na fotelu i nonszalancko przeglądał czarodziejskie magazyny, kiedy Molly nakładała na kostkę Draco, coś wyjątkowo śmierdzącego. Ron już się nie odzywał, stojąc w odległym kącie pokoju i przyglądając się Malfoyowi, jakby widział go po raz pierwszy. Jego z kolei obserwowała Hermiona, obawiając się czegoś więcej z jego strony.
Harry dzielnie siedział obok Draco i pozwalał na mocniejszy uścisk dłoni blondyna, kiedy pani Weasley dotykała jego kostki. Zwinęła ją bandażem i odkładając medykamenty na stolik stanęła przy Arturze wymieniając z nim spojrzenia.
- Powinno być lepiej. – Zagadnęła po minucie ciszy. – Pomfrey zrobiłaby to lepiej, ale na razie musi wystarczyć.
- Dziękuje, Molly. – Dumbledore wstał z fotela i wyciągnął z szat książkę, w miękkiej oprawie widocznie podniszczoną i wyglądającą jakby brakowało w niej kartek. – Tu, Panno Granger, znajduje się prawdziwe zaklęcie, dokładnie ta strona, która jest kontynuacją tego, co znaleźliście. – Przekazał książkę Hermionie, a ta od razu odnalazła odpowiedni fragment. Harry spojrzał na nią wyczekująco, jakby chcąc przekazać przyjaciółce, że miał racje. Hermiona spojrzała jednak tylko na Dyrektora.
- Myślę, że Voldemord poznał to zaklęcie jeszcze będąc w szkole. – Stwierdził, spoglądając na Harryego.
- Nie było tej książki w szkole. – Zaprotestowała Hermiona, odrywając wzrok od tekstu.
- To, że nie ma jej w bibliotece, nie znaczy, że nie ma jej wcale w zamku. – Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo, jak miał w zwyczaju. – Damy radę odczynić zaklęcie, ale wymaga to czasu.
- Ile? – Harry odezwał się zwracając na siebie uwagę.
- To zależy, jak zaklęcie się już umocniło. – Zerknął sugestywnie na splecione dłonie chłopców, pozornie ukryte w szatach. – Będziemy potrzebowali eliksiru z bardzo rzadkich składników i rytualnego spożycia. Przygotowanie zajmie dwa miesiące.
- Jakie są w takim razie działania klątwy? – Ron zerknął przez ramię Hermiony, próbując doczytać interesujący go fragment.
- Panno Granger, możesz przeczytać? – Poprosił Dyrektor i zaczął przechadzać się po pokoju.
Dziewczyna prześledziła wzrokiem tekst na poniszczonej stronie. Wyczuła uciążliwy wzrok Harryego i wiedziała już, że powinna przemilczeć rodzaj relacji, w jaki łączy zaklęcie. Odchrząknęła i zaczęła czytać.

                                                                                                       
          Nałożone siłą i bez wiedzy, warunkiem koniecznym będzie, bez tego się nie powiedzie. Niespodziewanie się uaktywni, gdy krew zawrze w żyłach i tylko, gdy emocje wielkie ofiary łączą. Podsyci, już dawno wygasłe upiory i nada nowego znaczenia temu, co od dawna stłumione. Złączy raz i będzie to robić ciągle, aż więcej się nie da. Hermiona zamilkła na chwilę odczytując w głowie fragment o cielesności, sprawnie przeszła do reszty zaklęcia udając, że tekst jest mało widoczny przetarła kartkę i podsunęła książkę bliżej twarzy.
Gdy spęta, osłabiać zacznie. I przeklęty patrzeć będzie, jak uczucie zabija i niszczy doszczętnie, co zbudował. By pojąć słabość i wrogów osłabić. Zniszczyć nadzieję i moc magiczną, co ponoć cudy czyni. Zabije jedno, drugie będzie cierpieć długo, w głowie odnawiać swoją słabość. 
Dreszcze przeszły po plecach Hermiony, kiedy odczytywała ostatnie zdania. Dalej było już tylko anty zaklęcie. Podniosła wzrok na zebranych oglądając malujące się na twarzach przerażenie. Pani Weasley przyłożyła dłoń do ust, wymieniając spojrzenia z mężem.
- Harry, nie powinieneś siedzieć tak blisko niego. – Ron wyprostował się nagle pokazując oskarżycielsko na Malfoya, jakby to on był winny wszelkiego zła.
Draco spojrzał na niego krótko i wrócił do oglądania twarzy Harryego, analizującego, co właśnie usłyszał. Blondyn się nie bał, nie obchodziło go, co się stanie w przyszłości. Teraz siedział tu obok Harryego, daleko od ojca i śmierciożerców i czuł, że tak powinno zostać.
- Na to już za późno, Harry złamał ten zakaz już wiele razy, jeden więcej nic nie zmieni. – Dyrektor przerwał swoje przechadzanie się i z założonymi z tyłu rękami przyglądał się chłopcom.
- Skąd będziemy wiedzieć, który z nich zginie? – Bill stanął przy oknie, oglądając pochłaniane ciemnością podwórko.
- To będę ja. – Draco odezwał się po raz pierwszy od przybycia i wywołał tym lekkie poruszenie. Molly spojrzała na niego, jakby nie spodziewała się, że potrafi mówić.
- Umrę dla twojej kary, Potter.
Harry wyglądał na kogoś, komu ulżyło, kiedy dawna nutka poirytowania wkradła się w wypowiedź Draco.
- Jakbym miał na to pozwolić, Malfoy. – Uśmiechnął się zaczepnie, lekko wyginając kącik ust. Szare tęczówki przez chwilę znowu były żywe i pełne przekonania, ale ten wyraz szybko znikł, kiedy Dumbledore przeszedł do kolejnego tematu, dla którego tu siedzieli.
- Zajmiemy się klątwą, Pomfrey i Severus już przygotowują potrzebne nam rzeczy. – Uspokoił. – Omówmy znacznie pilniejszą sprawę. Draco zostanie tu z Harrym do końca ferii świątecznych, ufam, że będzie tu bezpieczny.
Ron otworzył usta, ale Hermiona spiorunowała go wzrokiem nakazując milczenie.
- Tutaj go nie znajdą. – Artur uśmiechną się do Draco, ale nie doczekał się żadnej odpowiedzi.
- Możecie odejść, my tu sobie jeszcze porozmawiamy z Arturem. – Oświadczył dyrektor życzliwie wskazując na drzwi.
Molly zerwała się z miejsca i wyszła z salonu, prawie przy tym odbijając twarze bliźniaków na drzwiach. Fred i Georg odbili się, jak piłeczki i wylądowali na podłodze masując czoła.
- Co ja wam mówiłam o staniu przy drzwiach! – Krzyknęła grożąc palcem. – Obaj na górę przygotujcie swój pokój dla Draco.
- A my gdzie będziemy spać? – Zagadnął Fred, nadal dotykając swojego czoła naznaczonego czerwonym śladem.
- Z Ronem, albo gdzie już tam chcecie. – Machnęła ręką i weszła do kuchni, by zaraz potem trzaskać już garnkami. – Harry, przyprowadź go tu, na pewno jest głodny! – Krzyknęła po chwili wychylając swoją twarz zza ściany.
Harry zachichotał pod nosem i wstał z kanapy.
- Lepiej posłuchaj. – Zaśmiał się i wymienił spojrzenia z Hermioną idącą za Ronem. Dziewczyna odłożyła książkę z zaklęciem na stolik i skierowała się w stronę kuchni.
Draco wstał posłusznie i wciąż opierając się na Harrym dokuśtykał do stołu, gdzie już czekała na niego miska gorącej zupy.
Kiedy Dumbledore oświadczył mu, gdzie się ukryje spodziewał się raczej małego ciasnego lochu dla członka rodziny Malfoyów, niż ciepłego posiłku i zwykłego pokoju. Wrogie i podejrzliwe spojrzenia jednak zostały i najpewniej będą mu towarzyszyć podczas pobytu tu.
Hermiona usiadła obok niego, kiedy Harry podjął próbę porozmawiania z Ronem. Draco odprowadził go wzrokiem czując niezrozumiałe uczucie porzucenia. Cholerna klątwa! Cała ta zabawa w jej ukrywanie okazała się zbędna, bo kiedy pojawił się przed Dumbledorem i poprosił o schronienie, wkrótce potem dyrektor oświadczył mu, że wie o wszystkim, bo takie rzeczy nie są wstanie umknąć mu w jego szkole. Oczywiście Draco podejrzewał, że pani Pomfrey mogła maczać w tym palce. Kiedy znikł problem Zadania i Lucjusza, było mu już wszystko jedno, czy mężczyzna wie. Najzabawniejsze jednak jest to, że Dumbledore dał mu jasno do zrozumienia, żeby zaniechał dalszych prób realizowania swojego planu, bo przez to cierpiąc inni, a on nie może na to pozwolić. Nie powiedział tego dosłownie, ale dało się to wyczytać między wersami jego słów. Draco nie miał zamiaru nigdy więcej zbliżać się do Szafki Zniknięć.
           Hermiona poruszyła się nerwowo, kiedy w kuchni pojawiła się Ginny. Dziewczyna obejrzała Draco od stóp do głów i z ponurą miną podeszła do stołu. Malfoy zjadł wszystko, co podała mu pani Weasley nie odzywając się słowem, skinął jedynie głową w podziękowaniu. Kobiecie widocznie to wystarczyło, bo wyglądała na znacznie spokojniejszą, że powód burzy w jej domu nie wywołał jeszcze tornada.
Ginny spojrzała na matkę, szukając w jej twarzy wskazówki, w jaki sposób ma postępować, ale jej zrezygnowana mina świadczyła, że nie odnalazła tego, co chciała.
Zdaniem Hermiony nagła wrogość Ginny, była tylko o wyłącznie spowodowana bliskością Draco względem Harryego. Wcześniej unikała dyskusji o Malfoyach i nie linczowała ich tak, jak jej bracia. Nie lubiła ich, bo na to trzeba mieć coś więcej niż dużo wyrozumiałości, ale nie skreślała chociażby Draco. Teraz patrzyła na niego tak samo, jak Ron.
- Powinieneś iść na górę i raczej tam zostać. – Zwróciła się wprost do blondyna, spoglądając wyzywająco i mówiąc wrogim tonem głosu.
- Nie bez Pottera. – Mruknął zaciskając dłonie w pięści na swoich kolanach. Mówienie o swojej słabości przy tych ludziach było trudne. Jego odruchem obronnym zawsze był sarkazm, ale dzielnie trzymał cięte uwagi uwięzione w swojej głowie.
Ginny fuknęła groźnie obdarzać Draco najbardziej pogardliwym spojrzeniem, na jakie było ją stać.
- Draco, ma skręconą kostkę, sam nie wyjdzie po schodach. – Wtrąciła nagle Hermiona przerywając tą wymianę spojrzeń.
Dziewczyna spojrzała na uszkodzoną nogę blondyna i westchnęła głośno.
- Poszukam go. – Burknęła obrażona i obróciła się tak nagle, że jej długie, rude włosy zafalowały w powietrzu.
- Jest zazdrosna o Harryego. – Stwierdziła Hermiona, kiedy Ginny zniknęła z kuchni pozostawiając po sobie ponure milczenie.
- Nie musisz tego robić. – Draco spojrzał na towarzyszkę, a widząc jej zaskoczoną twarz kontynuował myśl. – Nie udawaj, że mnie lubisz.
- Nie lubię cię. – Brak protestu na zarzuty odbił się w szarych tęczówkach zaskoczeniem. – Dbam o Harryego, a on chcę żebyś był bezpieczny. Ciężko temu nie ulec, kiedy mówi tylko o tym. – Przewróciła oczami poirytowana. Wstała od stołu i stanęła przy schodach na wyższe piętra, które zawijały się coraz wyżej, kiedy patrzyło się na nie z dołu. Dostrzegłszy czarną czuprynę, wyraźnie odróżniającą się na tle tych należących do domowników, zaczęła wspinać się po stopniach nie zerkając już w stronę Malfoya. Minęła się z Harrym bez słowa, nie będąc chwilowo w nastroju na dalsze udawanie, że jest chętna pomóc i sytuacja wcale ją nie męczy. Ron maszerując za przyjacielem uśmiechnął się triumfalnie, jakby to, że Malfoy ją zdenerwował było jego małym sukcesem.
Draco wstał od stołu widząc zbliżającego się Harryego, jego zapał ostygł, kiedy napotkał spojrzenie Rona.
- On mnie nie dotknie. – Warknął odsuwając się, kiedy chłopak znalazł się obok niego, wciąż pamiętając bolesny uścisk na przedramieniu.
- Nie zamierzam. – Ron podniósł obie ręce w geście obronnym i usiadł przy stole. Przez chwilę Draco widział na piegowatej twarzy poczucie winy, które szybko zbladło. Nie był za to już tak wściekły, tłumaczenia Harryego musiały podziałać.
Potter nie uprzedzając Draco, złapał go nagle pod kolanami i podniósł zmuszając do objęcia za kark. Blondyn poczuł wypieki na policzkach, zawstydzony stanem, w jakim się znalazł.
- Postaw mnie, mogę iść. – Zbuntował się, oglądając się na kpiące spojrzenie Rona, który rozsiadł się nonszalancko zakładając nogę na nogę i śmiał się z niego otwarcie. 
- Daj spokój i tak nic nie ważysz. – Harry nie dał się przekonać i ostatecznie wniósł go po schodach na drugie piętro, gdzie mieścił się pokój bliźniaków. Położył go na łóżku i zamknął za nimi drzwi, oddzielając ich od wrogich Weasleyów. Nagle zrobiło się jakby ciszej. Galopujące myśli w głowie Draco zwolniły, a przymus utrzymania muru w postaci swojej dotychczasowej postawy, ustał.
Słyszał tylko swoje szybko bijące serce i rytmicznie pulsujące tętnice, gdzie płynęła krew. Spojrzał na rękaw swojej koszuli zaplamiony krwią Lucjusza. Poczuł potrzebę zdjęcia jej, pozbycia się dowodu swojego czynu i wymazania obecności ojca. Zaczął gorączkowo rozpinać guziki, drżąc przy tym na całym ciele.
Harry złapał go nagle za dłonie, pozbywając się ataku paniki niechybnie się zbliżającego. Draco złapał w płuca więcej powietrza i spojrzał w zieleń przez szkła okrągłych okularów. Oczy bruneta były spokojne.
- Czułem, jak się denerwujesz. – Harry puścił dłonie Draco i zabrał się za rozpinanie guzików białej koszuli, naznaczonej kroplami krwi. Zsunął materiał z ramion blondyna i spojrzał na przybladłe blizny po upiornym piśmie, na jego ręce. Czary Lucjusza osłabły, kiedy był tak bliski śmierci. Harry czuł irytacje, kiedy myślał o wciąż żyjącym Malfoyu. Zaklął na głos pod jego adresem. Zdjął ubranie z drugiej ręki Draco i rzucił krótkie spojrzenie na mroczny znak, szybko przenosząc wzrok na leżący obok łóżka, kufer. Wyjął z niego sweter z dużą literą H. Tegoroczny prezent od pani Weasley.
- Załóż go. – Poprosił, kładąc ubranie obok Draco. – Zostanę tu z tobą, chociaż nie wiem czy to mądre. – Oświadczył, kiedy blondyn siedział już w swetrze wyglądając przy tym dziwnie groteskowo. Ubranie było na niego a duże, a czerwień nieładnie kontrastowała z jego blond włosami. Usiadł na łóżku naprzeciwko, zachowując najwięcej dystansu, jak tylko się dało. 
- Opowiedz mi, co się stało zanim tu trafiłeś.

***
Ginny uważała, że cisza w pokoju Harryego była niepokojąca, zwłaszcza, kiedy czasami przerywały ją głosy i dziwne bzyczenie. Nie chciała się do tego przyznać Hermionie, kiedy po raz któryś wyszła z pokoju pod pretekstem skorzystania z łazienki, ale podsłuchiwała. Nocą dom skrzypiał i jęczał, ale dziewczyna potrafiła wśród tych dźwięków odnaleźć ciszę, teraz była ona zła. Wolałaby, słyszeć rozmowy. Rozejrzała się wokoło i upewniając się, że nikt nie widzi nachyliła się nad dziurką od klucza. W pokoju panowała ciemność. Mogła się tego spodziewać, był środek nocy. Gdyby Harry wiedział, co robi znienawidziłby ją, ale nie potrafiła zostawić go tak po prostu z Malfoyem. Widziała, jak Draco patrzył na Harryego. Nikt jej nie wmówi, że to przez klątwę! Klątwy tworzą fałszywe uczucia, mącą spojrzenie, a oczy blondyna były szczere i niepokojąco smutne.
Odsunęła się do drzwi i prawie krzyknęła, kiedy poczuła obok siebie inne ciało. Ron zasłonił jej usta swoją dużą dłonią i nakazał milczenie przykładając sobie palec do ust.
- Co ty tu robisz? – Zagadnął odsuwając dłoń od twarzy siostry. – Chyba nie podsłuchujesz? – Uniósł jedną brew, zakładając ręce na piersi.
Ginny spojrzała jeszcze raz na drzwi.
- Nie mów, że nie jesteś ciekawy, co tam robią?
- Śpią, jak ludzie w nocy. Daj spokój, co mogą robić?
Dziewczyna spojrzała uważnie na brata zastanawiając się czy jest ślepy, czy po prostu głupi. Harry opowiedział mu wygodną dla siebie wersje, a on uwierzył. Westchnęła głośno. Hermiona wie, co się dzieje i zwodzi ich obojga udając niezainteresowaną.
- Po za tym, Harry wyciszył pokój. – Ron wzruszył ramionami i ruszył ku schodom. – Idź spać, zanim cię nakryje. – Poradził spoglądając za siostrę, na ciemne drzwi chowające nieproszonego gościa.
Ginny fuknęła z bezradności. Stanie tu nie miało sensu, kiedy wiedziała, co jest powodem dziwnych dźwięków zza drzwi. Pozostało jej złapane rano, Harryego, zanim Malfoy zabierze go tylko dla siebie. Tupiąc głośno pokonała schody i nie przejmując się już zachowaniem ciszy trzasnęła drzwiami, przyprawiając tym Hermione o stan przed zawałowy.    

0.2
           
To była już druga noc z rzędu, której Harry nie przespał. Pierwszej Draco mówił, co spowodowało jego przejście na ich stronę. Opowiadał także, co się działo w jego domu, od kiedy Czarny Pan powrócił. Całe jego życie wywróciło się do góry nogami i bardzo chciał w końcu powiedzieć, co czuł. Harry był zaskoczony, kiedy słowa nie przestawały płynąć z ust blondyna, ale nie przerywał mu. Chociaż żaden z nich nie przypuszczał, że coś takiego kiedykolwiek będzie miało miejsce, byli w tym razem i musieli właśnie tak zwalczyć demony.
Kolejnej nocy, kiedy Harry był już naprawdę zmęczony całym dniem czujności w domu, gdzie zawsze czuł się bezpiecznie, Draco obudził go nagłym krzykiem. Wstał z łóżka i gorączkowo zaczął wycierać swoje dłonie w pierwszą lepszy materiał, jaki znalazł. Harry unikał dotykania chłopaka, jak tylko było to możliwe, przebywanie w jednym pokoju było wystarczająco niebezpieczne. Nie mógł jednak pozwolić, żeby Draco tkwił nadal w koszmarze. Zerwał się z łóżka i wyrwał z dłoni blondyna ubranie odrzucając je za siebie. Złapał jego twarz w swoje dłonie i zmusił do spojrzenie na siebie.
- Już cię tam nie ma, słyszysz? Patrz ma mnie! – Całe szczęście, że wyciszył pokój, bo przeciwnym razie ktoś by tu już przybiegł. Szare tęczówki spojrzały w jego stronę, ale jeszcze przez chwilę były nieobecne, zupełnie jakby Draco nadal się nie obudził. Kiedy w końcu zamrugał i dojrzał Harryego zaczął spazmatycznie oddychać.
- Zabiłem go. – Szepnął kiwając głową w potwierdzeniu . – Nie chciałem, ale on znowu chciał mnie… a miałem też nóż w ręce i… – Bełkotał wyrywając się Harryemu. Jego oczy zaczęły szalenie rozglądać się we wszystkie strony. Potter złapał go za nadgarstki i z całej siły przyciągnął do siebie.
- On żyje, a ty jesteś już bezpieczny. Oddychaj. – Oglądanie twarzy Draco z tak bliska było prawie bolesne. Harry zamknął oczy i odsunął się lekko, kiedy Draco przestał się wyrywać i wydawał się spokojniejszy. Puścił jego nadgarstki i chwilę później poczuł dłonie blondyna na swojej twarzy.
- Nie możesz być dla mnie tak miły, to już więcej niż tylko bycie Harry Potterem. – Draco szeptał, co dziwnie brzmiało, po wcześniejszym szale.
- To już głupota. – Jak bardzo Harry by się nie starał nie umiał już się powstrzymać, czując jak dużą ilością emocji emanuje Draco. Nachylił się nad nim i pocałował. W jego ciele od razu wybuchł żar i wszystko wokół zawirowało. Złapał chłopaka za twarz i agresywniej domagał się jego ust. Przygryzł mu wargę, złapał za włosy i przyciągnął do siebie bliżej. Draco jęknął, przesunął się krok pod naporem ciała Pottera, a później następny dopóki nie wylądował na łóżku, przygwożdżony przez chłopaka. Materac zaskrzypiał niepokojąco, co zupełnie nie dotarło do żadnego z nich.
Draco nie był tak całowany od czasu nocnego incydentu z klasie i nagle odkrył, że zapomniał, jakie to uczucie. Jak wszystko zaczyna płonąć, łącznie z kośćmi i topi się tam gdzie Harry składa swoje dłonie. Byli tu zupełnie sami i tym razem nic im nie przeszkodzi. Była to myśl, wolna od strachu i Draco polubił ją od razu. Rozsądek znikł, kiedy usta Pottera dotknęły jego. Nie pamiętał także, tych koszmarnych snów, jakie chwile temu go męczyły.
Harry dotykał go w sposób łagodny, kiedy zdawało się, że dziki pocałunek będzie współgrał z agresją. Przerwał nagle i spoglądał na Draco przez chwilę, odgarniając mu włosy z czoła.
- Musimy jedynie przeżyć to, co złe, później będzie lepiej. – Wyszeptał i ponownie pocałował usta blondyna czując, jak jego dłonie wślizgują mu się na plecy.
***
Rankiem, kiedy Harry zszedł na śniadanie czuł się oszołomiony. Bolała go głowa, mięśnie i miał nieprzyjemne przeświadczenie, że fakt, iż obudził się obok Draco nie świadczył o niczym dobrym.
Wciąż zaspany wszedł do kuchni, gdzie zastał już większość rodziny. Bliźniacy wrócili do swojego mieszkania na Pokątnej, więc było ciszej niż zazwyczaj. Ron przeżuwał wolno jajecznice wyglądając, jakby dopiero się obudził. Hermiona jadła rozmawiając z siedzącym obok Billem i Fleur. Pani Weasley, jak zawsze krzątała się po kuchni. Jej bystre oczy zwróciły się w jego stronę i Harry wiedział już, co usłyszy.
- Merlinie, Harry wyglądasz okropnie! – Złapała jego twarz w dłonie, dokładniej się przyglądając. – Spałeś w ogóle?
- Niewiele. – Przyznał zgodnie z prawdą, spoglądając wymijająco w stronę Rona. Przyjaciel przerwał sobie jedzenie i spoglądał na niego zaciekawiony. – Chciałem tylko śniadanie dla Draco. – Odsunął się od Pani Weasley chcąc wyplątać się z pod jej troskliwego dotyku.
- Siadaj, Ginny mu zaniesie. Ty też musisz jeść. – Kobieta machnęła ręką na córkę, która właśnie weszła do pomieszczenia. Ginny od razu wydała się zachwycona tym pomysłem, bo zaczęła zbierać jedzenie na talerz. Hermiona przerwała rozmowę i spojrzała na dziewczynę marszcząc brwi. Ron także spojrzał na siostrę, wyraźnie mnie chętny do zbliżania się do Malfoya.
Harry nie był zachwycony tym pomysłem, zwłaszcza, że raczej powinien być w pokoju, kiedy Draco się obudzi, ale z drugiej strony był okropnie głodny, a perspektywa spędzenia trochę czasu z Wesleyami wydawała się kusząca. Hermiona złapała jego wzrok i będąc pewna, że ją widzi pokiwała przecząco głową, pokazując na Ginny.
Harry zwykle ufał osądom Hermiony, dostrzegała więcej niż on, co pomagało zobaczyć sytuacje jaśniej. Poczuł, jak zawirowało mu w żołądku, kiedy nieme słowa przyjaciółki nabrały sensu. Ginny, za którą wodził wzrokiem od jakiegoś czasu, również była zainteresowana, a obecnie też zazdrosna. Harry prawie się uśmiechnął na tę myśl, prawie, bo szybko przypomniał sobie o Draco. Podszedł do dziewczyny i wyjął z jej dłoni pełen już talerz.
- Lepiej, jak ja to zaniosę. – Spojrzał w jej oczy i przez chwilę był wstanie zgodzić się na wszystko, o co tylko poprosi.
- Harry ma racje, Malfoy tylko popsuje ci dzień. – Burknął Ron, między kolejnym kęsem pieczywa.
- Pójdę z tobą, zaniosę śniadanie dla ciebie, dobrze? – Ginny nie dała mu dojść do słowa i nie wiedząc, jak to się stało przystał na to.
 
Chwilę później opuszczali kuchnię z dwoma tacami przygotowanymi przez panią Weasley. Harry spojrzał na parującą jajecznicę i przełknął łapczywie ślinę. Chciał jak najszybciej znaleźć się w pokoju i uspokoić swój żołądek, ale i galopujące myśli. Idąca obok Ginny mu w tym nie pomagała. Kroczyła lekko, uśmiechając się w sposób przyprawiający, Harryego o dreszcze. Była piękna, zwłaszcza rankiem, kiedy jej włosy były jeszcze niesforne, a twarz świeża i wypoczęta. Potter niemal wpadł w stojącą niedaleko szafkę, kiedy dziewczyna nagle się zatrzymała. Obserwując ją, nie zauważył nawet upływu odległości, jaką przeszli. Ginny odłożyła tacę na szafkę i odgarnęła włosy na plecy, wciąż nie przestając się uśmiechać. Harry również odłożył jedzenie, ale z mniejszą finezją, rozlewając trochę soku dyniowego.
- Nie z nim powinieneś dzielić taką klątwę. – Zaczęła po chwili milczenia. Podeszła do Harryego i zdjęła z jego włosów małe piórko, zapewne z poduszki. – Dlaczego, więc to Malfoy?
Harryemu zajęło chwilę zebranie myśli, a kiedy się odezwał brzmiał na mało wierzącego we własne słowa.
- To nic takiego, niedługo się tego pozbędziemy.
Ginny zaśmiała się cicho, wyraźnie rozbawiona tak lekkim podejściem do sprawy, gdzie ważyło się życie.
- On nie zasługuje, żebyś tak się o niego troszczył. – Spojrzała na tace z jedzeniem. – Gdybym to ja była z tobą przeklęta…
- Nigdy bym na to nie pozwolił, żebyś narażała dla mnie życie. – Przerwał dziewczynie w pół słowa.
- Dlatego to mogłabym być ja, nie bałabym się, bo przecież mnie obronisz, prawda? – Przesunęła się bliżej i złożyła dłoń na piersi bruneta. Harry poczuł zapach świeżego prania i kwiatów, kojąco działających na jego zmęczony umysł. Złapał Ginny za kark i lekko przyciągnął do siebie, żeby chwilę później dowiedzieć się, że wargi dziewczyny są zaskakująco miękkie. Oddała pocałunek od razu, jakby tego się spodziewała i Harryemu zakwitła myśl w głowie, że mogła to planować od początku. Nie miał jednak jej tego za złe, kiedy poznawał więcej z dziewczyny podczas pocałunku.
Odsunął się od Ginny i odszedł krok do tyłu, napotykając szafkę. Kręciło mu się głowie. Ginny uśmiechnęła się przekornie zaplatając dłonie za plecami.
- To nie najlepszy moment… - Zaczął Harry, myśląc o znajdującym się za drzwiami Draco.
- Rozumiem. Malfoy. – Burknęła, przewracając oczami. – Ale to nic nie zmienia. – Mrugnęła i kołysząc biodrami odeszła, schodząc z powrotem do kuchni. Zdawała się nawet nucić wesoło, ale co do tego Harry nie miał pewności. Obserwował ją dopóki nie zniknęła mu z oczu. Westchnął głośno, dodając sobie tym odwagi na przekroczenie progu pokoju. Tace lewitował przed sobą, pozwalając najpierw im znaleźć się w środku.
Draco już nie spał. Siedział z podkulonymi kolanami i patrzył intensywnie i z łatwo dostrzegalną pretensją. Harry miał tylko nadzieje, że nie zrobił nic, co zraniłoby chłopaka. Nie pamiętał wiele z nocy, od momentu, kiedy go pocałował. Zupełna pustka, próbował odtworzyć chociażby strzępki przebiegu zdarzeń, ale nic do niego nie wracało. Przypuszczał, że to klątwa nie chciała, żeby tego pamiętał, ale, w jakim celu tego już nie wiedział. Odłożył tace ze śniadaniem na stoliki nocne i spojrzał na Draco. Chłopak złapał jego wzrok, ale szybko spojrzał w kierunku jedzenia. Harry widział jednak, że Malfoy się rumienił. Zobaczył także dwie duże malinki na jego szyi i sam poczuł, jak płoną mu policzki. Nagle doszła do niego niezaprzeczalna wiedza, że to on je zrobił i że jest ich więcej.
Draco był już ubrany w sweter, który niedawno mu dał, ale kiedy Harry się obudził oboje byli przynajmniej bez koszulek. Równie dobrze blondyn mógł nie mieć też bielizny, bo był pod kołdrą, a tego nie chciał sprawdzać.
- Czy… - Draco był zachrypnięty, brzmiąc jakby miał zdarte gardło, nie tymczasową chrypkę. Przerwał zaskoczony brzmieniem swojego głosu. – My… Pamiętasz, co robiłeś w nocy? – Spłonął rumieńcem, unikając spojrzenia Harryego, jak tylko mógł.
- Nie bardzo. – Potter usiadł na skraju łóżka, czując jak miękkość materaca jest mu znajoma. – Chyba nie sądzisz, że…
Draco drgnął nagle i przesunął się bliżej Harryego uklękając na łóżku. Podniósł czerwony sweter, do góry, ukazując swój tors. Potter wstrzymał oddech widząc na bladej skórze ślady po ugryzieniach, malinki i pozostałości po zaschniętej spermie.
- Są też na udach. – Blondyn brzmiał teraz na wystraszonego. Zszedł z łóżka i stanął przed brunetem, tak by mógł zobaczyć naznaczone wewnętrzne strony jego ud. – Dlaczego tego nie pamiętam?
Harry mógł przypuszczać, że Draco będzie wkurzony albo, chociaż zirytowany, a zamiast tego wyglądał na przestraszonego i zagubionego, kiedy spoglądał na swoje naruszone ciało. On sam za to czuł jedynie jak szybko bije mu serce, nie znajdując żadnej odpowiedniej dla tej sytuacji emocji. Znikło wcześniejsze podniecenia na myśl o ustach Ginny.
Sięgnął po dłoń Draco, chcąc jakoś go uspokoić, ale zamiast spodziewanej ulgi jego umysł naszły obrazy, a ciałem wstrząsnęły emocje. Najpierw jak w filmie, klatka po klatce widział, co działo się nocą, a później zaczął czuć ból. Nie był on jednak fizyczny, a znajdował się w głowie. Strach pojawił się zaraz po nim, przejmując najdrobniejszą cząstkę jego ciała. Wstrząsnął nim dreszcz, do oczu napłynęły łzy. Przez chwilę poczuł, jakby ktoś rzucił na niego klątwę Crucio. A później wszystko ustąpiło i wrócił spokój, wraz z rytmicznym biciem serca.
Złapała w płuca powietrze, zapominając jak się oddycha przez tą najdłuższą w jego życiu minutę.  Spojrzał na trzymaną dłoń, a po niej przeniósł wzrok na twarz jej właściciela.
Draco oddychał szybko, a policzki miał lśniące od łez bezwiednie wypływających mu z nieruchomych oczu. Zerwał się z miejsca, żeby zamknąć ciało blondyna w uścisku, nagle zdając sobie sprawę, że wszystko, co przed chwilą czuł, dotyczyło Draco. Przeraźliwy strach, że ktoś go zabierze, będzie raniony, umrze. To właśnie był Ogień zaraz po Ciszy.             

Komentarze

  1. W zasadzie to nigdy nie umiałam pisać komentarzy... Ale do rzeczy, fabuła super, trochę błędów jest i można by je poprawić, ale jakoś bardzo się w oczy nie rzucają. Szkoda tylko, że rozdziały tak rzadko dodajesz, bo styl ma wyborny. Mam nadzieję, że niedługo pojawi się nowy odcinek. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy można liczyć na kolejną część? Bo to jest świetne :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mam pojęcia, niestety. Nie szybko ^^"

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz